niedziela, 21 sierpnia 2016

,,Za kogo ty się masz?!''

Obudziłam się nad ranem na wpół przytomna. Ciało miałam obolałe od twardej skalnej podłogi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie gdzie jestem i co się wczoraj wydarzyło.
Wyprostowałam się, przeciągnęłam leniwie i oceniłam wzrokiem stan Andre.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaką jesteśmy dziwną parą. Zazwyczaj wszyscy zakochani nie wstydzą się bliskości. Z kolei my nawet jeszcze nie wyliśmy do księżyca, a już jesteśmy razem. Co dopiero mówić o całowaniu... No nie moja wina, że jestem taka nieśmiała! Wstydzę się jakiejkolwiek bliskości z chłopakiem. I tak zrobiłam spore postępy, ponieważ nie wstydzę się już go przytulać. Taka po prostu jestem i nic na to nie poradzę. Odważna też jestem, ale nie w takich sprawach.
- Obudziłaś się już, księżniczko? - usłyszałam czuły, wciąż jeszcze słaby głos budzącego się wilka.
- Zawsze będziesz mnie tak nazywać? - zapeszyłam się nieco, przekierowując na niego swój wzrok.
- Tak, księżniczko. - zaśmiał się cicho. - Dzisiaj twoje pierwsze samodzielne polowanie! Chciałbym to zobaczyć, ale cóż. - dodał.
Pierwsze co?! Samodzielne polowanie! No tak! Przecież to już dzisiaj! Nie mogę się doczekać! Każda nastoletnia wilczyca musi przejść samodzielne polowanie, aby mogła oficjalnie stać się młodą waderą. Przez te wszystkie wydarzenia zupełnie o nim zapomniałam! A zapewne Olia i ojciec już na mnie czekają. Co za przypał! W tak ważnym dniu!
- Muszę lecieć! - krzyknęłam jakby wyrwana z jakiegoś transu.
Wyskoczyłam na zewnątrz i pognałam w kierunku małego wodospadu (teraz skutego lodem) obok naszej groty.
Zauważyłam stojących tam tatę z Olką i poczułam jak pieką mnie policzki. Ledwo zdołałam zahamować przed oczekującymi.
- Spóźniona! - burknął Posejdon.
- Wiem, ale...
- To przez tego chłopaka, tatusiu. Z niego to niezłe ziółko! Powinieneś nie dopuścić go do zawodów. A w ogóle to ja byłabym lepszą alfą, tatku. - przymilała się Oli, a mnie aż sierść zjeżyła się ze złości.
Zacisnęłam zęby i postanowiłam ją zignorować.
,,Oj zobaczysz, jak przyniosę tu tłustego jelenia to wyłysiejesz z zazdrości!'' - odpyskowałam jej w myślach i od razu poczułam się lepiej. Właśnie! Wystarczy przynieść coś, co starczy nam do jedzenia na cały miesiąc i Olia wpadnie w histerię. A ja z chęcią chciałabym to zobaczyć.
- Dziękuję za sugestię, Olia, ale już dokonałem wyboru. - odparł spokojne alfa i po chwili rozpoczął przemowę. - W tym jak ważnym dla was dniu życzę wam tłustych zdobyczy i szczęścia w łowach! Pamiętajcie, że warunkiem jest przyniesienie do domu złowionej ofiary, gdyż jest ona dowodem na to, że jesteście już gotowe przejść w dorosłe życie i zostać młodymi waderami. Macie czas do zachodu słońce. Później nie macie prawa polować!
- Rozumiemy. - odrzekłyśmy zgodnie.
- Dobrze. Ty, Aliano pójdziesz na tereny Jasnego Strumienia, a ty, Olio pójdziesz na Kwieciste Wyżyny. - kiwnęłyśmy pokornie łbami. - Niech szczęście wam towarzyszy!
Zmierzyłyśmy się na koniec wzrokiem i rozeszłyśmy się każda w swoją stronę: ja na wschód, a ona na zachód.
Tereny Jasnego Strumienia są, jak dla mnie, nieco dziwne i tajemnicze. Ale można tam też złowić całkiem sporą zwierzynę i to jest wielkim plusem!
Pięłam się w górę pokrytego suchą trawą zbocza (u nas zimy są ciepłe i bez śniegu) wzdłuż wijącego się Jasnego Strumienia. To on przecinał naszą granicę z terytorium Watahy Pół-księżyca, ale nie miałam prawa zbliżyć się tam bardziej niż na 1km od niego.
Czułam jak opuszki łap muskały delikatnie suchy piasek, a drobne kamyczki wbijały się w nie ze znajomym uczuciem miłego kłucia. Byłam coraz bliżej, co dało się poznać po stopniowym wyrównywaniu się terenu i coraz mniejszej ilości drzew dokoła. W końcu zobaczyłam znane dobrze wejście na odkrytą polankę, którą teraz rozświetlały promienie słońca zlewające się w jedno z bujną wyschniętą na złotą barwę trawą.
Przystanęłam i całą swoją uwagę przeniosłam na łapy, które wyczuwały najmniejsze wstrząsy podłoża - znak, że zwierzyna jest w pobliżu. Zielsko na szczęście sięgało mi do klatki piersiowej, więc spokojnie mogłam się w nim ukryć i podejść niezauważenie do swojej ofiary. Przeszłam kawałek do przodu i zanurzyłam się w morzu zarośli. Czekałam. Czekałam chyba z jakieś dwie godziny, a i tak późno wyruszyłam, więc modliłam się w duchu, żeby choćby zając zechciał mnie dziś zaszczycić swą obecnością. W końcu opłaciło się wyczekiwanie, bo poczułam jak ziemia wydaje delikatne drżenia. Ostrożnie wychyliłam głowę z trawiastej zasłony i rozejrzałam uważnie dokoła. Wzrok zwinnie i szybko lustrował otoczenie i szybko dostrzegł łosia wyłaniającego się powoli z lasu. Po raz kolejny miałam szczęście, bo wiatr wiał w moim kierunku i nie dawał szansy ofierze na zwęszenie niebezpieczeństwa. Wolnym krokiem zbliżyłam się do wieeeeelkiej ofiary i gdy byłam wystarczająco blisko wybiłam się mocno tylnymi łapami i wylądowałam na jej grzbiecie. Zdążyłam się jeszcze wczepić zębami w kark łosia, zanim ten zaczął wierzgać i tarzać się plecami po ziemi, zgniatając mnie zarazem. W końcu podskoczył wysoko zrzucił mnie z satysfakcją ze swojego ciała. Przeleciałam parę metrów w kierunku środka polanki i chyba na kogoś wpadłam, bo poczułam, że uderzam w coś miękkiego i ciepłego w dotyku. Otrząsnęłam się szybko po upadku i spojrzałam na to coś co złagodziło mój upadek. Zauważyłam młodego wilka, chyba trochę starszego ode mnie. Rozcierał przez chwilę obolałe ciało, a następnie przeniósł na mnie wzrok.
Instynktownie najeżyłam futro i z przykrością zdałam sobie sprawę, że zdobycz czmychnęła w leśną zasłonę drzew. Rzuciła w tamtym kierunku tęskne spojrzenie. Wstałam jednak natychmiast, wyprostowałam się i postawiłam sierść na karku na sztorc. Wilk jednak nie poruszył się tylko spokojnie zaczął wylizywać miejsce mojego upadku, czyli jego bok.
Zdziwiona miałam okazję dokładnie się mu przyjrzeć. Był inny. Można nawet powiedzieć, że wyglądał jak odmieniec. Jego futro miało czekoladową barwę i było o wiele bardziej puszyste niż moje. Był też o wiele wyższy ode mnie, choć zapewne niewiele starszy.



 Nigdy jeszcze nie widziałam brązowego wilka, więc wyjątkowo przykuł moją uwagę.
- Naprawdę myślałaś, że samej uda ci się upolować dorosłego łosia? - prychnął z pogardą i dźwignął się na łapy.
Niepewna jego zamiarów ustawiłam się w pozycji bojowej.
- Co cię to obchodzi? - odfuknęłam i zmierzyłam go wzrokiem.
- Jak patrzę na samodzielne zmagania młodej wilczycy z takim groźnym łosiem, to aż mi się żal robi.- powiedział z udawanym współczuciem w głosie. Wyszczerzyłam kły w odpowiedzi. - Mała, co ty taka spięta? Przecież nie mam złych zamiarów.
Coś we mnie aż zawyło ze złości na ten nowy przydomek. Faktycznie, zawsze byłam drobna i najniższa ze wszystkich swoich rówieśników, ale dzięki temu najzwinniejsza. Ale nikt nie miał prawa mówić do mnie: ,,mała''!
- Po pierwsze - powiedz tak do mnie jeszcze raz, a nie dożyjesz jutra! - warknęłam. - Po drugie - nie masz prawa w ogóle ze mną rozmawiać. Jesteś zwykłym intruzem na terytorium Stada Błękitnej Pełni! Więc wynoś się stąd zanim przywołam resztę watahy! - zagroziłam.
On jednak stał niewzruszenie i nawet dostrzegłam w jego oku błysk rozbawienia.
- Aaa. Czyli córeczka zawoła tatusia? Na mnie takie pogróżki nie działają! - szydził. Widocznie już odkrył, że jestem córką alfy. - I słodka jesteś jak się złościsz. - dodał, a ja w odpowiedzi miałam ochotę zatopić zęby w jego karku.
- Co proszę?! - wycedziłam ogarnięta furią.
- To, co słyszałaś. - odpowiedział spokojnie. - Tak w ogóle jestem Maxi, a ty...?
Przemilczałam zamiast od razu odpowiedzieć. Już wystarczająco mnie do siebie zraził. Był chamski i bezczelny, i zbyt pewny siebie.
- Nie chcesz, nie mów. I tak zaraz będę musiał spadać. - dodał.
Nagle naszą ,,pogawędkę'' przerwał jakiś dziwny odgłos. Przypominał trochę wycie, ale dziwne i świszczące. Dreszcz przeszył moje ciało.
Maxi odwrócił natychmiast głowę w kierunku, z którego dobiegał głos, a ja korzystając z jego nieuwagi skoczyłam na przeciwnika i powaliłam go na ziemię. Już miałam zatopić kły w jego klatce piersiowej, kiedy role się odwróciły i to on przygniótł mnie do ziemi. Położył się na mnie jak na jakimś posłaniu, dając zerowe szanse na rewanż. Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu i w pewnej chwili dziwnie spoważniał. Dostrzegłam, że zaciekawił go symbol na moim prawym uchu. Ten, który Estera pozostawiła mi przy ostatnim naszym spotkaniu.
- Skąd masz ten znak? - spytał zaciekawionym głosem.
- Nie twoja brocha! - fuknęłam i spróbowałam go zepchnąć. Niestety był zbyt ciężki. Przestałam się w końcu szarpać i zrezygnowana wydusiłam:
- Zejdziesz wreszcie?!
- W sumie i tak muszę już iść, ale... jeszcze się kiedyś spotkamy. - dodał tajemniczo. - Co prawda nie wiem w jakich okolicznościach, ale możesz być tego pewna.
Odskoczył zwinnie i ruszył szybkim krokiem w kierunku skąd dobiegło nas wycie. Patrzyłam zdziwiona jak się oddala. Nie miałam najmniejszej ochoty jeszcze kiedykolwiek go spotkać!
- A, i Aliana, radziłbym ci się pośpieszyć z polowaniem. Niedługo słońce zajdzie. - osłupiała wpatrywałam się w jego sylwetkę znikającą w gęstwinie sosen. Skąd on w ogóle znał moje imię? W sumie od kiedy zobaczył ten znak na moim uchu spoważniał nieco i zaczął się dziwnie zachowywać. Musi wiedzieć na jego temat coś więcej, a ja zamierzam o wszystkim się dowiedzieć.

Tuż przed zachodem słońca udało mi się złowić małego zająca. Nędzna zdobycz, ale grunt, że jest. Bez niej nie zaliczę przecież testu. Poza tym, byłam zbyt rozproszona wydarzeniami z dzisiejszego wypadu i nie potrafiłam skoncentrować się na polowaniu. Dziwne, ale w mojej wyobraźni wciąż malowała się postać dziwnego nieznajomego.
Wróciłam wlokąc się na miejsce przy strumyku i położyłam przed ojcem swoją zdobycz. Spiorunował mnie wzrokiem jakby chciał powiedzieć: ,,Naprawdę? Jesteś alfą! Nie po to szkoliłem cię przez tyle księżyców, żebyś teraz przyniosła mi nędznego zająca!''. Wytrzymałam jego spojrzenie i z zażenowaniem zauważyłam Olkę powracającą z łowów ze sporą sarną w zębach. Zawlokła ją aż pod łapy Posejdona, który obdarzył ją dumnym z jej zdobyczy spojrzeniem.
Poczułam, że jest mi ciasno we własnym futrze.
- No cóż - zwrócił się w moją stronę. - oczekiwałem od przyszłej przywódczyni stada czegoś więcej niż nędznego królika.
- Ja wiem, - bąknęłam zmieszana. - po prostu byłam dzisiaj nieco rozkojarzona.
- To nie ma znaczenia. Zawiodłaś moje oczekiwania, ale tak czy siak zdałaś. Powinnaś wziąć przykład z Olii.
Napotkałam jej szydercze spojrzenie i z chęcią odcięłam bym się ostrym warknięciem, ale przy alfie nie wypadało.
- Dobrze. - skinęłam pokornie głową.
- Hm, a więc mogę oficjalnie ogłosić, że od teraz już nie jesteście nierozważnymi nastolatkami, ale młodymi, zwinnymi waderami. Gratuluję!
Obie wyprostowałyśmy się i zauważyłyśmy, że otaczają nas starsze i młodsze wadery. Zawyłyśmy wspólnie, na znak ukończenia ceremonii i przyjmowałyśmy po kolei radosne gratulacje. Nadal nie potrafiłam sobie uświadomić, że od tej pory nie jestem już rozbrykanym szczeniakiem tylko zwinną łowczynią, która od teraz uczestniczy we wspólnym polowaniu.
Łapy swędziały mnie od zapału do pierwszych wspólnych łowów. Nagle usłyszałam głos łamania gałązek i odwróciłam instynktownie w tę stronę głowę.
Osłupiałam.
Ukryty w cieniu drzew na miękkiej ściółce leżał wygodnie Maxi i wpatrywał się we mnie z uśmiechem.
- Gratulacje, Mała! - usłyszałam cichy szept wilka.
Stałam przez chwilę oniemiała. Jak to możliwe, że wiedział gdzie mieszkam? Śledził mnie? Ale jeśli tak, to jak to możliwe, że go nie zauważyłam?
Wpatrywałam się w niego zarówno z gniewem jak i z zaciekawieniem. Nagle sylwetka wilka się rozmyła i mój wzrok napotkał jedynie ciemne poszycie lasu. Nie, tego już było za wiele! Czy ja mam do cholery jakieś zwidy?! Przecież nie mógł ot tak sobie rozpłynąć się w powietrzu!
- Słabiak! - wyrwał mnie z otępienia szyderczy głos siostry. Szturchnęła mnie wyzywająco ramieniem.
Zignorowałam to i postanowiłam opowiedzieć o wszystkim Andre. Truchtem spokojnie zbliżyłam się do jaskini i po chwili przekroczyłam próg pomieszczenia uzdrowicielki. Dostrzegłam wylizującego pokiereszowane łapy wilka. Nie leżał już bezwładnie na boku, a to znaczyło, że jego stan szybko się poprawia.
Spojrzał na mnie kątem oka i pomiędzy jednym liźnięciem a drugim mruknął:
- Hej.
Miał ponurą barwę głosu. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak, bo zawsze był pogodnie nastawiony. Zaniepokojona zbliżyłam się do niego i pociągnęłam żartobliwie za ucho.
- Coś nie tak? - spytałam spokojnie.
- Jasne. - burknął, nie przestając lizać łapy.
- Okej. A teraz na serio. - usadowiłam się wygodnie na chłodnym, skalnym podłożu i wbiłam w niego wyczekująco wzrok.
- Erina oglądała dzisiaj moje rany i coś dziwnie się zachowywała przy przeglądzie tej na mojej szyi. - przypatrzyłam się uważnie wielkiemu liściu owiniętemu wokół szyi wilka.
- Na pewno to nic...
- Później powiedziała mi, że wdało się zakażenie. - przerwał mi szybko i jego ton zaczął się łamać. - Obiecała, że zrobi wszystko co w jej mocy, żebym dożył jutra.
Spuścił ponuro głowę i ukrył ją w swoich łapach.
Po raz pierwszy widziałam go tak zdruzgotanego. Poczułam przebiegający po ciele zimny dreszcz. On miałby... umrzeć?
Nie. Odsunęłam szybko od siebie tę myśl i starałam się nie przedstawiać sobie w głowie tych przerażających wizji.
- Będzie dobrze. - powiedziałam w końcu łagodnym głosem, choć w środku tak samo drżałam ze strachu jak on. - Andre, wszystko będzie dobrze. Erina zapewne dobrze wie co robi i nie pozwoli ci odejść. Jestem tego pewna. A jak na razie, może chcesz żebym ci opowiedziała o swoim dzisiejszym polowaniu? - zaproponowałam. Naprawdę chciałam go jakoś pocieszyć.
- Nie, dziękuję. - pokręcił przecząco głową i ponownie zajął się wylizywaniem drobnych ran na łapach. - Wybacz, Alia. Z chęcią posłucham twojego opowiadania później, ale teraz nie mam jakoś nastroju. - odwrócił wzrok i zrezygnowany oparł łeb na zimnej skale. - O ile przeżyję. - dodał ponuro.
Zwiesiłam zawiedziona uszy i przez chwilę błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu.
- Chciałbym jeszcze kiedyś powyć z tobą do księżyca. - usłyszałam jego cichy szept.
Spuściłam wzrok na ciemny grunt i poczułam mocny ścisk w gardle. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w sobie. Już miałam zamiar coś powiedzieć, ale przerwało mi wołanie ojca:
- Alia! Do mnie! Natychmiast!
Przewróciłam z rezygnacją oczami i burknęłam coś pod nosem.
- Idź. I tak Erina wygoni cię stąd na czas leczenia. - mruknął, nie patrząc na mnie.
Zabolało mnie to odrobinę, ale nie winiłam go za jego zachowanie. Ja też byłabym skołowana, gdyby ktoś powiedziałby mi, że niedługo umrę.
Wybiegłam z pokoiku i, nie śpiesząc się, ruszyłam w kierunku głosu ojca. Dobiegał z głębi lasu i zdawał się brzmieć niewyraźnie i chrapliwie. Mijałam sylwetki członków watahy, którzy rzucali mi przelotne spojrzenia, a następnie powracali do swoich zajęć.
Mrok zaczynał z wolna ogarniać las, tak że przez chwilę posługiwałam się jedynie słuchem i węchem, żeby nie wpaść na jakieś drzewo. Powoli odgłos nawoływań się nasilał aż w końcu, kiedy zdawało mi się, że jestem już na miejscu, wszystko ucichło.
- Tato...? - skuliłam się z zimna i przeszywającego dreszczu strachu. Ciemność ogarniała mnie dokoła i pogarszała znacznie widoczność.
Tak w sumie, to niby dlaczego tata miałby oczekiwać mnie we właśnie takim miejscu? I dlaczego nagle wszystko ucichło? - myślałam z dreszczem przestrachu. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało.
Nagle usłyszałam dobiegające zewsząd warczenie i dreszcz przerażenia przebiegł mi po grzbiecie. Sierść stanęła mi na sztorc.
- Kto tu jest?! - zawołałam, ledwo opanowując drżenie w głosie.
- Wystarczy, że się ciebie pozbędziemy i będzie spokój. - usłyszałam chrapliwą i przerażającą odpowiedź.
Mój wzrok powoli zaczął rozróżniać pojedyncze, rozbudowane sylwetki napastników. Byli ode mnie więksi i zdecydowanie silniejsi. Na dodatek otoczyli mnie ciasnym kręgiem, odcinając drogę ucieczki. Serce gwałtownie mi przyspieszyło, tak że można było z łatwością dosłyszeć jego nieregularne bicie.
Nagle największy z wilków skoczył na mnie i zatopił zęby w mojej szyi. Pisnęłam z bólu i upadłam na leśną ściółkę. Próbowałam odepchnąć go tylnymi łapami, ale był o wiele cięższy niż ja. Zdawało mi się, że panujący dokoła mrok pochłania mnie w swoją pustkę. Nic więcej już nie widziałam i nie słyszałam. Byłam jedynie ja i ciemność.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Podobało się? :-) Mam nadzieję, że nie zanudziłam was tym rozdziałem i postarałam się, żeby był dłuuuuuugi. A postać Maxiego planowałam wpleść w opowiadanie już od bardzo dawna i mogę was zapewnić, że z nim opowiadanie będzie na pewno ciekawsze :-D To może kilka pytań?

a) Kim jest Maxi (skąd pochodzi itp.)?
b) Kim byli ci, co napadli Alianę?
c) Dlaczego chcieli się jej pozbyć?

piątek, 5 sierpnia 2016

Uroczystość Błękitnej Pełni

Chcę was powiadomić, że ten rozdział miał być opublikowany dopiero w sobotę, ale ponieważ wyjeżdżam nad morzę i nie będę miała dostępu do neta to publikuję go już teraz :) Miłego czytania!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Od odejścia Elki minęło już kilka miesięcy. Następnego dnia rodzice zauważyli, że chodzę ze zwieszoną głową i dowiedzieli się o odejściu Elinor.
Przyszła zima. Dzisiaj nasza wataha świętuje coroczną Uroczystość Błękitnego Księżyca. Każdego roku księżyc przechodzi jakby błękitną pełnię, a my spotykamy się wszyscy razem, żeby połączyć nasze głosy w nocnym wyciu (i paru gości czyli potomkowie innych alf, którzy nie są następcami na stołek przywódcy watahy).
To wyjątkowy dzień. Zwłaszcza dla zakochanych par. Wtedy tata przedstawi mi przyszłych kandydatów na mojego partnera, a Olia i Dako będą mieli sposobność do poznania być może swoich drugich połówek (chociaż tak w sumie to zauważyłam, że Olia ślini się na widok Andre). Nie chcę poznawać żadnych innych wilków. To przy Andre czuję się szczęśliwa.

***

- Alia! Aliana! Gdzie jesteś? - słyszałam nawoływania kilku starszych wader.
Schowałam się w krzakach i nie zamierzałam dać się znaleźć (była noc, więc łatwiej było od nich uciec.) Miały za zadanie wystroić mnie na dzisiejszą uroczystość.
Nie cierpię się stroić! Za każdym razem, kiedy próbują wyczesać moją sierść to chyba raczej ją wyrywają ze skóry.
Nie ma mowy! Nie wyjdę!
- Tu jesteś! - zesztywniałam i zerknęłam przez ramię, żeby dowiedzieć się kto za mną stoi. Oczywiście to była Olia. - Ona jest tutaj!
- Zamknij się! - syknęłam, ale było już za późno. Jakaś wilczyca zawołała pozostałe i wyciągnęła mnie za ucho z krzaków. Jęknęłam z bólu.
Słyszałam za sobą złośliwy chichot Olii. I najgorsze było to, że nie było przy mnie Eli.
- Nie możesz ciągle nam uciekać. Przecież...
- Przyszłej alfie nie wypada. - dokończyłam przewracając oczami.
- Właśnie. - kontynuowała. - Dzisiaj masz wybrać swojego przyszłego męża, więc twój ojciec prosił nas, żebyśmy zrobiły cię na bóstwo. Pierwsze nocne wycie w parze z ukochanym to naprawdę rzadka i wyjątkowa okazja. Więc lepiej dobrze przemyśl sobie z kim chcesz ją przeżyć. 
,,Ale ja już dobrze wiem z kim!'' - fuknęłam w myślach.
- A może ja wcale nie chcę być bóstwem? - skorzystałam z chwili jej nieuwagi i zaczęłam ostrożnie cofać się w tył. Niestety i to mi nie wyszło, bo drogę ucieczki blokowały skutecznie dwie młode wadery.- To nie fair! - prychnęłam pod nosem i ruszyłam niechętnie za starszymi.
Weszłyśmy do środka jaskini i podeszłyśmy do jej prawego rogu. Tam znajduje się wejście na kamienne schody, które prowadzą na górne piętro. 
Tak, mamy jeszcze jedno piętro umieszczone w środku sufitu groty.
Weszłyśmy wąskim przejściem na górę do obszernego pomieszczenia. W środku było mnóstwo różnych przedmiotów, ziół i kwiatów. Wszystko pachniało znajomo. Taki zapach mieszaniny roślin zawsze należał do Estery.
Jednak tym razem zacisnęłam zęby i nie myślałam o tym.
Zostałam usadowiona obok podłużnego koryta z wodą (służy ono za lustro i jest zrobione z pnia dębu), żebym mogła się w nim przeglądać.
Zgarbiłam się niechlujnie i burknęłam coś pod nosem, gdy jedna z wader zaczęła wyczesywać igły sosny z mojej sierści wielką szyszką. Syknęłam z bólu, kiedy natrafiła na kłak splątanej sierści.
- Dziewczyny, była już w strumyku? - spytała czesząca.
- Tak, trochę się szarpała, ale w końcu operacja z kąpielą dobiegła końca i teraz wprost lśni. - odpowiedziała któraś.
- Jest dokładnie taka jak Posejdon. Pamiętam jak żem go dawniej przygotowywała na tę okazję. Straszny z niego kapryśnik był. - zaśmiała się jakaś bardzo stara wilczyca i wszystkie ryknęły śmiechem.
- Dorośli. - mruknęłam i ponownie jęknęłam, bo czesząca znowu natrafiła na jakiś kłak.
- Nie szarp się. - rozkazała i przeszła z grzebieniem w okolice karku.
Przyglądałam się jak pozostałe robią mieszaninę z niecodziennych ziół i zalewają to wodą.
Kiedy czesanie dobiegło końca podeszły do mnie z roztworem. Jedna z nich zaczęła pryskać na mnie wodą z miseczki.
- Fuj! Co ty robisz?! - krzyknęłam i zasłoniłam się łapą.
- Nie ruszaj się! To w pewnym rodzaju perfumy. - zganiła mnie natychmiast, nie przestając pryskać.
- Ej, dziewczyny! Jak myślicie, który kwiat najładniej będzie pasował do jej koloru sierści?
Zerknęłam w kierunku nadawcy pytania i zauważyłam, że obok niego leży kilkanaście różnego rodzaju kwiatów. Były tam m.in.: róża, tulipan, hortensja i jakieś inne, których nie poznaję.
- Weź wilca purpurowego! - odkrzyknęła któraś.

Dla tych co nie kojarzą zdjęcie:



Zerwała pąk z obszernych pnączy i podeszła z nim do mnie. Zbliżyła się do mojego prawego ucha i zaczepiła na nim sprawnie kwiat.
- Hej, panienko, a co to za nowe znamię? - zagaiła.
Zupełnie o nim zapomniałam i nie wymyśliłam żadnej sensownej wymówki. Poczułam jak pieką mnie policzki.
- To...ten no... My sobie z Elką... robiłyśmy kiedyś takie tatuaże. - wydukałam.
Widać było, że mi nie uwierzyła, ale już o nic nie pytała.
- Księżniczka nie chce mówić to nie musi. - oceniła stara wadera.
Odetchnęłam z ulgą. Tortury też już chyba dobiegły końca.
- Dziewczyny, ile zostało do uroczystości? - rzuciła jedna.
- Pięć minut. W sam raz. Pamiętam jak ja byłam młoda... - westchnęła, a ja tylko przewróciłam oczami.
Uroczystość rozpocznie się równo o północy wspólnym wyciem. Później będą posiłki i zawody dla kandydatów, a dopiero na samym końcu odbędzie się wycie zakochanych.
Zeszłyśmy powoli po schodkach w dół. Jaskinię oświetlał blask błękitnego światła księżyca, odbijającego się od śliskich powierzchni skalnych ścian. Wyłoniłam się powoli z groty i rozróżniłam wśród różnych postaci sylwetkę Andre. Podeszłam do niego i otarłam się z przyjemnością o jego bok korzystając z nieobecności ojca. Zmierzył mnie wzrokiem i stał przez chwilę osłupiały, gdy usadowiłam się naprzeciwko.
- Co jest? Chodzi o wygląd... - wiedziałam, te babki musiały mnie tylko obrzydzić!
- Tak i... jesteś cudna. - wyszeptał.
Zaczerwieniłam się po uszy.
- Serio? - spytałam z niedowierzaniem.
Poprawił łapą zaczepiony kwiat i spojrzał mi w oczy.
- Jasne. - odpowiedział. - Chodź, musisz dołączyć do ojca, bo niedługo przyjdą młode basiory z innych watah.
- Nie jesteś zazdrosny? - podpuszczałam go z lekkim uśmieszkiem.
- To się okaże. - odparł śmiejąc się. Dałam mu kuksańca w bok.
Ruszyliśmy ścieżką wiodącą na Skalne Zbocza. Nazywają się tak, ponieważ jest tam mnóstwo skał o różnej wielkości i szerokości. Są położone na wysokim wzgórzu. Na prawie każdej skale siedzą wyjące do księżyca pary. Im wyżej położona skała, tym wyższa pozycja danych wilków w stadzie, więc na samej górze mają prawo wyć jedynie alfy, czyli tym razem ja i mój wybranek.
Kiedy doszliśmy na miejsce zauważyłam tatę leżącego na najwyższej skale razem z mamą. Dla mnie miejsce było na skałce pod nimi.
- Muszę iść. - rzuciłam na pożegnanie i posłałam mu delikatny uśmiech. Odwzajemnił go i od razu poczułam się pewniej.
Wskoczyłam zgrabnie po gruzach odłamków skał na swoje miejsce i przyglądałam się jak nieco niżej sadowią się Olia i Dako i reszta watahy na samym dole. Teraz czekaliśmy jedynie na gości. Zauważyłam pierwszych obcych wyłaniających się z zasłony lasu. Basiory i to dosyć młode, znaczy że pierwsi kandydaci. Podeszli do początku wzniesienia i ukłonili się nam.
I tak dalej i tak dalej aż byli już wszyscy. Ja jednak wzrokiem wciąż szukałam Andre. Nie widziałam go i to mnie niepokoiło.
Na chwilę nawet odpłynęłam z miejsca zdarzenia. Zastanawiałam się jakie cudowne, niezależne życie wiedzie teraz Elka... Dopiero donośny głos ojca wyrwał mnie z zamyślenia:
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby uczcić nasze coroczne święto Uroczystości Błękitnego Księżyca. Jest to bardzo ważny dzień nie tylko dla nas, ale i dla wszystkich przybyłych, którzy będą dzisiaj walczyć o łapę mojej córki. - prychnęłam pod nosem. - Więc im wszystkim życzę powodzenia. Wracając do święta: zarządzam uroczyste rozpoczęcie ceremonii wspólnego wycia. - wstał, wyprostował się i zaczął wyć. Po chwili wszyscy do niego dołączyli, również ja.
W końcu zaległa cisza.
- Uroczyście ogłaszam rozpoczęcie naszego święta! - wykrzyknął i ze wszystkich stron dało się słyszeć wiwaty.
Za Skalnymi Zboczami w wyschniętej rzecznej dolinie został przygotowany poczęstunek i miejsce do Ślubnych Zawodów. Polegają na tym, że wyznaczone przeze mnie wilki (bo mam prawo kilku wykluczyć i w ogóle nie brać pod uwagę) walczą ze sobą dopóty, dopóki jeden z walczących albo się podda, albo zostanie doszczętnie pokonany. I tak dalej aż zostanie tylko jeden wygrany.
W międzyczasie, gdy inne wilki i wilczyce z naszego stada (łącznie z Olią i Dako) poszli na poczęstunek, przed nami ustawili się chętni na pozycję męża alfy.
Wszyscy ukłonili się przed Posejdonem i ich spojrzenia zawisły na mnie. Czułam się tak nieswojo.
Z szeregu wyłonił się pierwszy basior.
- Mam na imię Taj i pochodzę z Watahy Nadziei. - przedstawił się.


Odwróciłam zażenowana wzrok, kiedy posłał mi pewny siebie uśmiech.
- Dalej proszę! - wykrzyknął tata. Taj cofnął się w tył, a ja położyłam znudzona głowę na łapach.
- Jestem Rico i pochodzę ze Stada Iskry. - usłyszałam niepewny głos kolejnego wilka.


- Dalej! - ponownie usłyszałam głos ojca.
Przestałam w ogóle interesować się tym co się wokół mnie dzieje. Dopóki nie usłyszałam znajomego głosu i ogólnego zdziwienia. Zastrzygłam uszami i uniosłam zaskoczona głowę.
- Mam na imię Andre i przybyłem z Watahy Jaskrawych Szczytów. - serce stanęło mi w miejscu. Nie ma prawa tego zrobić, a jednak... Nie boi się.
Wbiłam wzrok w ojca i zauważyłam z przestrachem, że jeży mu się sierść na karku.
- Ty... Jak śmiesz?! - warknął. - Nie masz prawa!
- Właśnie, że mam. - nie słyszałam w jego głosie ani odrobiny strachu. - Mój ojciec wybrał mojego starszego brata na przywódcę watahy. Sam o tym nie wiedziałem, bo nie miałem pojęcia, że on w ogóle jeszcze żyje.
- O czym ty gadasz? - wydusił Posejdon.
- Miał na imię Falme, ale został uprowadzony przez kłusowników. Nikt nie miał nawet najmniejszych nadziei na to, że przeżyje. Jednakże wczoraj dotarła do mnie wiadomość od mojego ojca, że Fal odnalazł się i jednak przeżył, więc to on przejmuje pozycję alfy w stadzie. Oczywiście bardzo pragnę móc go zobaczyć, ale kocham pana córkę i nie ruszę się stąd dopóki nie zdobędę jej serca.
Nie dowierzałam, podobnie z resztą jak wszyscy pozostali. Uśmiech zaczął malować się na moim pyszczku.
Ale chwila, przecież będzie musiał o mnie walczyć! Z tymi wszystkimi wilkami! A niektórzy przewyższali go nie tylko umięśnieniem, ale zapewne również umiejętnościami.
- Alia, masz prawo wykluczyć dwóch kandydatów, których wybierasz? - powiedział z nadzieją w głosie alfa. Nie miałam zamiaru sprawiać mu tej przyjemności i wykluczyć Andre. Wybrałam Alfiego i Harema - dwóch największych i najsilniejszych basiorów.
Z zadowoleniem zauważyłam wyraz zniesmaczenia na pyszczku ojca. Widocznie jeden z nich przypadł mu do gustu, ale sorry - to ja mam wybrać, a nie on.
- A więc - zaczął z grymasem. - zacznijmy zawody!
Młodzi zawyli, a ja wciąż wpatrywałam się w, również wyjącego, Andre. Wszyscy udaliśmy się na Miejsce Bitew, czyli oznaczony kamieniami krąg, w którym toczą się różne walki pomiędzy przeciwnikami. Usiedliśmy w kręgu i czekaliśmy na werdykt alfy.
- Jako pierwszy wystąpi z kręgu nasz śmiałek - Andre. - wiedziałam, że nie miał w tej chwili co do niego dobrych intencji. - Śmiało, mój drogi. Wyjdź i wybierz równego sobie przeciwnika.
Przez cały czas czułam szybkie bicie serca, kiedy padał bezsilnie na ziemię i w ostatniej chwili udawało mu się pokonać przeciwnika. Przez cały czas stosował ten sam scenariusz: atak, cierpienie, zaskoczenie i zwycięstwo.
Z przestrachem obserwowałam ciągłe bitwy. W końcu został jedynie on i Taj. Posłałam obcemu piorunujące spojrzenie, gdy znowu się do mnie uśmiechnął. Mogłam dosłyszeć ich krótką rozmowę, kiedy jeszcze krążyli wokół siebie.
- Ona jest już moja! - warknął z pewnością w głosie Taj. Prychnęłam z oburzeniem pod nosem.
- Nie martw się, z chęcią cię wyręczę. - zaśmiał się Andre.
- Sam sobie poradzę. - syknął wilk i skoczył na przeciwnika, ten jednak zrobił unik i Taj przeleciał obok niego. Walnął łbem o twardą ziemię, ale natychmiast się podniósł, otrzepał i ponownie warknął, ale tym razem bardziej ostro.
Andre w odpowiedzi zjeżył sierść na karku i wyszczerzył zęby. Jak na zawołanie dwa wilki w tym samym momencie rzuciły się na siebie. Czarny przygniótł drugiego do ziemi, ale ten odepchnął go tylnymi nogami, tak że przeleciał w powietrzu parę metrów. Oboje natychmiast dźwignęli się na łapy i ponownie się zaatakowali. Tym razem to Andre leżał przyciśnięty do ziemi. Złapał Taja pazurami za barki i turlali się przez chwilę aż w końcu zobaczyłam jak Andre zwinnie wymyka się z pazurów przeciwnika. Zauważyłam, że ma na boku sporą ranę, która cały czas krwawi. Zauważyłam również, że utyka na prawą, przednią łapę, ale wojowniczy błysk w jego oku wciąż tam był.
Taj zmierzył go wzrokiem i niespodziewanie skoczył na niego, i wczepił się zębami w jego szyję. Czarny wydał przeraźliwy pisk i aż struchlałam z przerażenia. Chciałam, żeby to się wreszcie skończyło. I chyba właśnie miało...
Andre siłował się z agresorem, próbując go odepchnąć, ale ten zbyt mocno wczepił się zębami w jego ciało. Zobaczyłam jak Andre upada na zimną ściółkę i zamyka z rezygnacją oczy.
- Nie!!! - z mojego gardła wyrwał się wrzask rozpaczy i już chciałam do nich podbiec, kiedy dwie wilczyce mnie zatrzymały.
Patrzyłam z wyczekiwaniem na tę przerażającą scenkę.
W końcu Taj puścił go i zauważyłam obficie krwawiącą ranę na szyi wilka. Przeciwnik ostatni raz uważnie się mu przyjrzał, a następnie odwrócił się w przeciwną stronę i dumnie uniósł łeb. Rozległy się wiwaty i gratulację, ale i nagłe krzyki zaskoczenia, bo Andre podskoczył gwałtownie i wbił się pazurami w grzbiet Taja. Zębami wczepił się w jego kark.
Szary próbował się uwolnić z jego uścisku wierzgając i rzucając się wściekle na ziemię, ale An wciąż pozostawał niewzruszenie na swoim miejscu.
Po paru minutach morderczej walki Taj padł nieruchomo na ziemię. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Andre zostawił go w spokoju i dopiero teraz zauważyłam, że Taj już nie oddycha... Czarny posłał mi pełne dumy spojrzenie i następnie łapy się pod nim osunęły i opadł bezwładnie na miękką trawę, teraz brudną od krwi i kłaków sierści.
- Andre! - wyrwałam się z tłumu i podbiegłam do wilka. Westchnęłam z ulgą, bo zobaczyłam, że oddycha. Jednak jego oddech był chrapliwy i niemiarowy. - Pomóżcie! On jeszcze żyje! - rzuciłam z rozpaczą w kierunku kilku wader, które po chwili podbiegły na moje zawołanie. Dwie podniosły go i zarzuciły sobie na plecy. Odprowadzałam je wzrokiem, kiedy zmierzały w kierunku pokoju naszej nowej uzdrowicielki.
Tak bardzo chciałam pobiec za nimi, ale wiedziałam, że i tak mnie tam teraz nie wpuszczą. Zaczęłam szukać w tłumie ojca, ale nigdzie go nie było. Wbiłam wzrok w martwe ciało Taja. Tego, który tak brutalnie potraktował Andre i o mało go nie zabił. Nie czułam co do niego współczucia i to mnie trochę przerażało. Przecież też był wilkiem. Też miał watahę, rodzinę i przyjaciół. A może nawet ukochaną?
Tak jest co parę lat. Zawsze ktoś ginie. Nie wszystkim jest wtedy do śmiechu.
- Moi drodzy! - rozległ się głos alfy z najwyższej skały. - Mimo tych nieprzyjemnych zdarzeń uroczystość musi dalej trwać, więc mogę teraz ogłosić zwycięzcę! - coś tam wyburczał pod nosem i mówił dalej. - Zwycięzcą zostaje: Andre!
Wiwaty i wycia rozbrzmiały na całej polanie. Założę się, że można było nas usłyszeć w odległości 10 km.
- A więc - kontynuował. - teraz możemy przejść do części ostatniej, czyli ,,Wycia zakochanych''! - ogłosił i wszyscy udali się na Wysokie Skały.
Z zazdrością patrzyłam jak zakochani idą razem na nocne wycie.
- Alia. - usłyszałam głos jakiejś wadery obok siebie. - Możesz już go odwiedzić.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i pognałam w kierunku groty.
Gdy byłam już na miejscu niepewnie weszłam do środka niewielkiego pomieszczenia. Bałam się o niego. Zobaczyłam jak leży na skale pośrodku pomieszczenia i jest cały pogryziony.
Podeszłam bliżej i przyjrzałam mu się uważnie. Erina miała mnóstwo ran do opatrzenia, bo wszędzie widniały bandaże z liści. Szyje miał całą owiniętą jakimś wielkim liściem.
Usiadłam naprzeciwko Andre i westchnęłam ciężko, po czym zwiesiłam smutno głowę.
- Co tam, księżniczko? - usłyszałam cichy i słaby głos.
- Andre! - krzyknęłam uradowana i zaskoczona. - Nie rób tak więcej!
Walnęłam go w bok, a on pisnął cicho i zaśmiał się krótko.
- Tak bardzo chciałem dzisiaj razem z tobą powyć. - westchnął, a ja się zarumieniłam. Odwróciłam głowę starając się to ukryć i uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nieważne, przecież będzie jeszcze mnóstwo okazji. - powiedziałam i wtuliłam nos w jego ciepłe, czarne futro.
- Przynajmniej od teraz nie będę musiał się martwić, że ktoś mi cię zabierze. - sapnął, uniósł z trudem głowę i potarł swoim nosem o mój.
- Nie martwisz się opinią mojego ojca? - spytałam z wciąż przymkniętymi oczami.
- Przecież to nie z nim będę chodzić. - zaśmiał się i położył głowę z powrotem na chłodnej skale.
- Odpoczywaj, ja tu zostanę. I tak nie mam co robić. - położyłam się obok skały i ułożyłam głowę na łapach. - Miło, że tak o mnie walczyłeś. - szepnęłam i postanowiłam uciąć sobie drzemkę.
Po raz pierwszy ktoś kogo poznałam tyle dla nie znaczył. I nie mogłam sobie wyobrazić co bym zrobiła, gdyby jednak Taj wygrał.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to się rozpisałam XD Zapraszam do komentowania :-)

piątek, 22 lipca 2016

Ciągłe odejścia i nowy... problem?

- Aliana...? - usłyszałam za sobą głos matki.
- Mamo... - szepnęłam i odwróciłam się w jej stronę.
- Wiesz... Wybacz mu jego zachowanie. Ojciec jest ostatnio poddenerwowany, bo ludzie zagłębiają się coraz dalej w las.
- Masz na myśli... - zadrżałam i przełknęłam głośno ślinę.
- Kłusownicy. - dokończyła.
Wbiłam wzrok w ziemię
- Nie wiesz po co Andre odwiedził naszą watahę? - spytałam, bo od dawna mnie to zastanawiało.
- Nie mam pojęcia. Podobno... - zacięła się jakby nie chciała dokończyć.
- Co? - poganiałam.
- Podobno Andre odszedł od stada i szuka tutaj partnerki dla siebie. - szepnęła, a ja cała się zaczerwieniłam. - Tylko nie wspominaj ojcu o spojrzeniu jakim cię przez cały czas darzy.
- Mamo! - syknęłam zażenowana.
- Myślisz, że jestem ślepa? Przecież widać, że mu się podobasz, ale nie ma do tego prawa. Jeśli już, to może wybrać Elkę albo Olię. Posejdon rozerwie go na strzępy jak się dowie o jego uczuciu do ciebie. - przerwała na chwilę i przytuliła mnie mocno. - Wiem, że to z Esterą wolałabyś o tym rozmawiać, ale... na mnie też zawsze możesz liczyć.
Łezka spłynęła mi po policzku, a za nią kilka kolejnych.
Estera nie żyje... Już nie wróci. Rany są zbyt świeże, żebym mogła o tym z kimś porozmawiać bez rozklejania się. Już teraz poczułam ścisk w gardle.
- Dzięki, mamo. - szepnęłam i odsunęłam się od niej.
- Jesteś moją córką. Zawsze będę przy tobie. - uśmiechnęła się zerknęła na moje ucho. - Co to za nowy znak?
- To... nic takiego. - wybąkałam i szybko dodałam:- Muszę już iść. Chcę pogadać z Eli.
- Oczywiście.
Odwróciłam się i pognałam na pobliską łąkę. Wiedziałam, że tam musi być moja siostra. Wybiegłam z gęstwiny drzew i zauważyłam Elinor odwróconą plecami do mnie. Głowę miała uniesioną w kierunku zachmurzonego nieba. Zbierało się na deszcz.
Zaczęłam się skradać w jej kierunku i w pewnej chwili wybiłam się wysoko w górę i przycisnęłam ją łapami do ziemi.
- Mam cię! - krzyknęłam i parsknęłam śmiechem.
Kiedy odwróciła głowę zauważyłam, że wcale nie jest jej do śmiechu. Wstała i usiadła z powrotem na miękkiej trawie, wpatrując się w niebo.
- Ej, co jest? - zaczęłam.
- Kiedy byłyśmy małe wszystko zdawało się być takie łatwe. Teraz...
- Teraz jesteśmy nastolatkami. - dokończyłam i dotknęłam łapą nowego znamienia.
- Właśnie.
- Ale zawsze jesteśmy razem, prawda? I się wspieramy. - zauważyłam, że lekko drży. Zawsze tak się zachowywała, kiedy chciała coś przede mną ukryć albo po prostu bała się o tym powiedzieć.
- No właśnie, co do tego ,,razem''. Ja... Ojciec Urana wyrzucił go ze stada i teraz to Margo zostanie alfą, a Ur zaproponował mi... to znaczy... Odchodzę ze stada. - ucięła szybko.
- Z nim? - szepnęłam i głos zaczął mi się łamać.
Ona... zamierza odejść? Jest moją przyjaciółką! Jak może?!
- Jesteś alfą, a ja? Nie jestem nikim ważny.
- Nikim ważnym?! Jesteś moją siostrą! - wybuchłam. - Jak możesz? Oprócz ciebie nie mam tu już żadnych przyjaciół, a Olia i Dako staną się nieznośni wobec mnie! Jak-jak możesz?! - zaczęłam płakać, a ona przytuliła mnie odruchowo.
- Nie pożegnasz się z innymi? - chlipałam.
- Wtedy bardziej by bolało. Z resztą...
- Eli? - przerwał jej łagodny głos. Zobaczyłam jak z zasłony drzew wyłania się sylwetka Urana.
- Jestem umówiona. - dokończyła Elka.
Spuściłam głowę i odsunęłam się od niej. Pociągnęła mnie lekko za ucho i postarała się uśmiechnąć.
- Hej, nie smuć się. Andre na pewno zawsze będzie przy tobie. - dodała śmiejąc się cicho. - Na pewno odpowiem ci na nocne wycie.
- Kocham cię. Jesteś jedyną taką siostrą jaką miałam i przyjaciółką.
- Elinor! - zawołał ponaglająco Uran i Elka uścisnęła mnie na pożegnanie.
Patrzyłam jak znikają w gęstwinie krzaków. Wtedy ostatni raz ją widziałam.
- Pa. - rzuciłam na pożegnanie, chociaż ona i tak była już daleko.
Wróciłam powolnym krokiem ze zwieszoną głową do jaskini.
- Alia! - zobaczyłam podbiegającego do mnie Andre. - Wszystko okey?
Spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Tak. - skłamałam i uśmiechnęłam się. Przy nim czułam się szczęśliwie. Trudno mi było przy nim się smucić. Sprawiał, że od razu zaczynałam się rumienić.
- W takim razie idziesz ze mną. - zaśmiał się i pociągnął mnie za sobą. Biegliśmy chwilę leśną ścieżką aż w końcu zobaczyłam, że przed nami jest wielka łąka, przez którą przepływa okoliczna rzeka.



Podoba ci się? - spojrzał na mnie.
- Jasne! Chodź! - zawołałam i rzuciłam się przed siebie. Deszcz zaczął padać i przyjemnie chłodzić moje futro.
Uwielbiam biec w deszczu przez mokrą, wysoką trawę.
- Ale jaki to ma sens? - usłyszałam za sobą głos Andre.
- Żaden. - parsknęłam śmiechem i skierowałam się w stronę rzeki. Wybiłam się mocno tylnymi łapami i zanurzyłam się w lodowatej wodzie po uszy.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że wilk stoi nade mną na brzegu. Podpłynęłam cicho do powierzchni wody. Niespodziewanie wynurzyłam się na powierzchnię, schwyciłam go zębami za kark i wciągnęłam za sobą do wodnej głębi. Był całkowicie zaskoczony.
Dzięki temu, że woda była wyjątkowo czysta widziałam jego naprawdę głupawy wyraz pyszczka. Po chwili jednak wyrwał się z zaskoczenia i zaczęliśmy przepychać się pod wodą.
Wynurzyłam się na powierzchnię i wzięłam głęboki wdech orzeźwiającego powietrza.
On zrobił to samo. Zbliżył się do mnie i położył mi łapę na barku. Wpatrywał się w moje oczy. Chyba trochę za długo, a kiedy jeszcze bardziej zbliżył do mnie głowę zanurzyłam się natychmiast pod wodą. Podążył za mną i przez chwilę krążyliśmy wokół siebie. Uśmiechnęłam się do niego tajemniczo i wyskoczyłam na brzeg. Otrzepałam się z przyjemnością i przy okazji ochlapałam stojącego obok wilka.
Zasłonił się łapą śmiejąc się i położyliśmy się na zmoczonej deszczem trawie. Przestało padać, a na niebie pojawiły się prześwity słońca.
Czułam na sobie spojrzenie Andre. Odwróciłam głowę w jego stronę.
- Co? - spytałam.
- Mówił ci ktoś, że pięknie wyglądasz w deszczu? - zarumienił się i dotknął mojej łapy.
Poczułam, że znów czuję się nieswojo. Kompletnie nie miałam pojęcia co robić.
Zbliżył do mnie pyszczek i chyba miał zamiar mnie pocałować, ale kiedy był już bardzo blisko odsunęłam się gwałtownie i odwróciłam szybko pyszczek unikając jego zdziwionego spojrzenia.
- Przepraszam, ja... Chyba się nieco pospieszyłem. - dokończył zażenowany.
Sama miałam zakłopotany wyraz pyszczka.
- Może... chodźmy już do domu. - powiedziałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
Nie do końca wiem czy powinnam cieszyć się z tego, że przynajmniej wiem już co do mnie czuje.
Nie chciałam, żeby pomyślał, że całkowicie nic do niego nie czuję i pomimo wewnętrznego wstydu, kiedy żegnaliśmy się pod moim pokojem liznęłam go delikatnie w policzek i uciekłam zaczerwieniona do wnętrza pomieszczenia.
Kiedy tylko mnie opuścił smutne wydarzenia z dzisiejszego dnia, a w sumie tygodnia, powróciły. Bałam się, że mama w końcu zapyta mnie gdzie jest Elinor i będę musiała jej odpowiedzieć. Teraz spróbuję zasnąć, ale zapewne tym razem w moim śnie pojawi się nie tylko postać Esty, ale też Eli.

niedziela, 17 lipca 2016

Początek niezwykłego.

Przymknęłam oczy i trwaliśmy tak w ciszy. Zdawało mi się, że wokół nas nie ma nikogo i niczego.
- Będziesz musiała w końcu ponownie się z nim spotkać. - powiedział nie odsuwając się ode mnie.
Przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam mocniej powieki, kiedy obraz kochanej Esty znów zaczął malować się w mojej wyobraźni. Wszystkie chwile spędzone razem z nią przemykały przez moją głowę jedna po drugiej.
- Wiem. - wykrztusiłam w końcu.
- Nie chcesz, to nie myśl na razie o tym. Spróbuj odpocząć. Ja będę obserwował otoczenie. Tak na wszelki wypadek. - powiedział i dodał nieco ciszej: - Ostatnio dziwne rzeczy dzieją się w tych lasach.
Dreszcz przeszedł mi po grzbiecie. Dziwne rzeczy? Może ma na myśli tego wilka, który nas zaatakował? Faktycznie, nie był normalny, ale to była tylko jedna dziwna rzecz. Czyżby zaobserwował ich więcej?
- Śpij. - szepnął i odwrócił głowę w stronę lasu.
Odsunęłam się nieco i położyłam głowę na łapach. Przymknęłam oczy.
,,Dlaczego?'' - to pytanie świdrowało mi umysł za każdym razem, gdy w moim śnie pojawiała się postać ,,babci''.
Obudził mnie cichy szept Andre.
- Wstawaj, księżniczko. Musimy już iść.
Otworzyłam powoli oczy i wbiłam wzrok w ziemię. Zauważyłam, że jest już ranek.
- Nie chcę. - wykrztusiłam.
- Niestety musisz. Po prostu na niego nie patrz. - wstał i pociągnął mnie za sobą w kierunku domu.
Rzuciłam jeszcze ostatnie tęskne spojrzenie w kierunku horyzontu i ruszyłam za nim.

Po paru minutach doszliśmy do jaskini. Ojciec stał na jej czubku i wpatrywał się w naszą parę. Zbiegł po kamiennych stopniach i podszedł do nas.
- Gdzie byłaś? - rzucił niedbale. Był raczej bardziej wkurzony niż zmartwiony.
- Gdzieś. - prychnęłam i weszłam z dumną postawą do jaskini.
- Jeszcze nie skończyłem! - warknął i zagrodził mi drogę, ale ja go wyminęłam i zaszyłam się w swoim pokoju.
Nie widziałam jego reakcji, lecz wydaje mi się, że na pewno się zdenerwował.
Zbadałam dokładnie wzrokiem każdą część pomieszczenia. Każdy najmniejszy zaułek i zauważyłam małą szparkę w jednej ze ścian. Tak naprawdę nie znam do końca wszystkich tutejszych kryjówek, choć odkryłam ich już całkiem sporo.
Jak zwykle ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i zbliżyłam się ostrożnie do wąskiego przejścia. Bardzo wąskiego. Dorosły wilk na pewno nie zdołał by się przecisnąć, ale ja miałam na szczęście dopiero 11miesięcy, więc z łatwością przecisnęłam się do środka.
Przez chwilę ciemność przesłoniła moje pole widzenia, ale oczy szybko przywykły do otoczenia i zaczęłam rozróżniać zarysy ścian. Ostrożnym krokiem ruszyłam przed siebie i zauważyłam pojedyncze malowidła narysowane przez kogoś na podłodze.
Idąc zapatrzyłam się na nie i po chwili grunt pode mną urwał się i chlupnęłam do wody. Zaczęłam histerycznie przebierać łapami, ale ciągle byłam w tym samym miejscu pod wodą. To znaczy, wydaje mi się, że pod wodą, bo nie czułam jej oporu i to mnie całkowicie zbiło z tropu. Przez cały czas wstrzymywałam oddech. Już dłużej nie potrafiłam wytrzymać i musiałam wziąć głęboki wdech. Spodziewałam się najgorszego, ale nic takiego się nie stało. Chłodne powietrze powitało moje nozdrza przeszywającym chłodem. Spróbowałam logicznie myśleć, ale niby jakie jest logiczne wytłumaczenie? Otworzyłam powoli oczy i zobaczyłam wcale nie przesłonięty ścianą wody sufit jaskini. Niepewnie zerknęłam kątem oka co jest pode mną i zobaczyłam nikłe światło. Skrzyło się fioletową poświatą.
Chwila, skoro nie jestem w wodzie to znaczy, że... wiszę w powietrzu?!!!'' - w myślach wrzeszczałam ze strachu, bo mam straszny lęk wysokości, a na zewnątrz kompletnie zesztywniałam.
- Rusz się wreszcie! - syknęłam do siebie przez zaciśnięte zęby i spróbowałam poszybować w dół, bo to światło przyciągało mnie do siebie jak lep na muchy. I zastanawiałam się co jeszcze tak dziwnego jak latanie może mnie tam spotkać.
Tym razem udało mi się ,,popłynąć'' i z każdą chwilą światło stawało się większe i większe i bardziej oślepiające.
W pewnym momencie prawa grawitacji powróciły i runęłam w dół. Na szczęście tym razem do prawdziwej wody. Ale i tak była dziwna. Miała kolor jaskrawego błękitu i była niezwykle czysta. Wypłynęłam oszołomiona na jej powierzchnię i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zauważyłam na niewielkim, skalistym wzniesieniu perłę ułożoną w środku czegoś na kształt muszli. To ona emanowała tą niepowtarzalną poświatą.


Podpłynęłam do brzegu, wyskoczyłam z chłodnego jeziora i otrzepałam się z przyjemnością.
- Dlaczego wcześniej nie zauważyłam tego przejścia? - powiedziałam sama do siebie, nie odrywając wzroku od perły.
- Bo dopiero teraz nadszedł na to czas. - zamarłam, gdy usłyszałam odpowiedź. To niemożliwe, a jednak... ten głos brzmiał dokładnie tak samo jak głos Estery. - Podejdź bliżej.
Nie widziałam nikogo wokół siebie, kto mógłby wypowiedzieć te słowa, ale miałam przeczucie, że każe mi podejść do perły.
Powoli i niepewnie poruszałam się wąską ścieżką w kierunku wzniesienia. Kiedy w końcu stanęłam nad muszlą światło rozbłysło na tyle mocno, że oślepiło mnie na parę sekund. Zaczęłam pocierać oczy łapą aż w końcu zarys pomieszczenia pojawił się przede mną. Ale nie tylko on. Zobaczyłam stojącą parę kroków dalej wilczycę stworzoną z fioletowego pyłku.
- E-esta...? -wybełkotałam i otworzyłam usta ze zdziwienia i trochę też przerażenia.
- Ładnie tu, prawda?
- No...
- Zawsze lubiłam tutaj przebywać. Nikt nie ma pojęcia o istnieniu tego pomieszczenia. No, teraz ty też o nim wiesz, ale nie waż się wspominać o nim komukolwiek.
- Ale dlaczego...
- Tak wyglądam? - wciąż nie dopuszczałam mnie do słowa. - To tylko mój duch. Mnie nie znajdziesz już na tym świecie, ale przybyłam tu ostatni raz, bo muszę coś jeszcze załatwić.
- To znaczy, że... nie żyjesz? - szepnęłam bliska płaczu.
- Tak, ale to nie powinno cię obchodzić. Jesteś młoda. Masz cieszyć się życiem, a nie rozpaczać za jakąś starą babą.
- Ale co to za miejsce? I jak to możliwe, że przez chwilę potrafiłam latać? I dlaczego cię widzę? - wszystko wydusiłam na jednym tchu, bo nie chciałam, żeby mi przerwała.
- Nie mam czasu, żeby ci to wyjaśniać. Jedyne co mogę ci powiedzieć to to, że zawsze będę cię kochać i nie wykluczone, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. A teraz... - zbliżyła się gwałtownie i ugryzła mnie mocno w prawe ucho. Pisnęłam z bólu, a ono zaczęło lekko krwawić. - Sama wszystko zobaczysz.
- Ale... - nie zdążyłam dokończyć wypowiedzi, bo ona tak jakby wniknęła we mnie i już nie wróciła. Poczułam ciepło przeszywające każdą część mojego ciała i w pewnej chwili... zemdlałam. Obudziłam się w swoim pokoju na wygodnej ściółce. Gdyby nie obolałe ucho mogłabym myśleć, że to był tylko sen, ale niestety tak nie jest.
Estera zostawiła mnie z masą niewyjaśnionych pytań. Co to wszystko do cholery miało znaczyć?!!! Wydarzyło się tak wiele dziwnych rzeczy.
Pojedyncza łezka pociekła mi po policzku i znikła w chłodnym gruncie jaskini.
Wybiegłam na zewnątrz w stronę strumyka, żeby przemyć ucho w wodzie. Na szczęście wataha wyruszyła na polowanie, więc nikogo oprócz starszych osobników nie było na dworze. Podbiegłam do tafli wody i zanurzyłam w niej ucho. Krew zmieszała się z chłodną cieczą i zabarwiła ją na różowo. Kiedy brudna woda odpłynęła z nurtem strumienia zauważyłam swoje odbicie i nowy w nim szczegół: po ranie nie zostało ani śladu za to na mojej małżowinie widniał znak jaki kiedyś zauważyłam wewnątrz ucha Estery.
Co to ma niby znaczyć?! Mam dosyć tych jej ciągłych tajemnic! I co się ze mną dzieje?! Mam już dosyć! Chcę, żeby cokolwiek w moim życiu uległo zmianie!
Łapy odmówiły posłuszeństwa i opadłam bezwładnie na ziemię.

środa, 6 lipca 2016

Dlaczego?

Wyskoczyłam z zimnej wody i otrzepałam się z przyjemnością. Już miałam zamiar dokończyć swoją rozmowę z Andre, ale zauważyłam wymykającą się gdzieś Eli.
Tak, wiem. Głupio szpiegować własną siostrę, ale co ja mogę na to poradzić, że po prostu jestem ciekawska? A jeśli coś jej się stanie? Tego nigdy nie można przewidzieć.
Stawiałam ostrożnie kroki na leśnej ściółce.
Jesień.
Czas, kiedy na ziemi leży pełno suchych liści i praktycznie nie da się szpiegować. Jedynie w moim przypadku jest to możliwe, bo jak się uprę to mogę czynić cuda.
Elinor na szczęście nie oglądała się za siebie (jak zwykle) i nie zauważyła, że wcale nie jest sama. Z moich wyliczeń wynikało, że zmierza w kierunku naszego strumyka. Ciekawe po co? Zapewne ma to związek z Uranem.
Postanowiłam być na miejscu pierwsza i rozejrzeć się nieco. Wyminęłam niezauważalnie Elinor i przyspieszyłam kroku. Rozglądałam się bacznie na wszystkie strony, a kiedy dotarłam do strumyczka ukryłam się w pobliskich krzakach. Czekałam. Czekałam, ale Eli nie nadchodziła. 
Gdzie ona jest?, pomyślałam i zaczęłam węszyć. Na szczęście dzisiaj wiał lekki wietrzyk i przynosił ze sobą różne zapachy. Łącznie z zapachem Elki. Ale nie tylko jej... Tego zapachu nie znałam, ale wiał ze wschodu. Bliskiego wschodu. Czyżby ktoś jeszcze, oprócz Urana, z przeciwnej watahy chciał ją zaszczycić swoją obecnością?
Dreszcz przemknął mi szybko po grzbiecie, a na jego miejsce wstąpił niepokój. Rzuciłam się pędem w stronę skąd wiał wietrzyk i zanurkowałam natychmiast w gąszcz, bo zauważyłam jak moja siostra przeskakuje na drugą stronę granicy, na której stoi Uran.
Wyostrzyłam zmysł słuchu.
- To po co miałam tu przyjść? - spytała Eli i już miała się przytulić do Urana, kiedy on się odsunął. - Coś się stało? - dodała patrząc na niego zdezorientowanym wzrokiem.
- Słuchaj, Elka. Jest taka... ten, no... To znaczy... Ojciec... Rozumiesz? I jeszcze ona... Ja...nie...mogę.
- Ona? Ona?! - Elka zaczynała się powoli burzyć. - Jaka ona?! - Wyszczerzyła zęby i nastroszyła sierść. 
- To nie moja wina! To ojciec! On cię zabije jeśli odkryje, że się ze mną spotykałaś! A mnie skaże na wygnanie! Chcesz tego?
- A nie przyszło ci może do głowy, że moglibyśmy odejść ze swoich stad i wreszcie być wolni? Czy może już cię w ogóle nie obchodzę? - usłyszałam ciche łkanie.
- Oj, Eli... - podszedł do niej i przytulił ją czule. - Przepraszam, ale wiesz jaki jest mój ojciec.
- Nie, nie wie. - przerwał im niski i chrapliwy głos. Zza pobliskich drzew wyłonił się stary, nieco przygarbiony wilk. W odróżnieniu od syna był cały rudy i o wiele większy.
- Tata... - wyszeptał z przerażeniem Uran i zerwał się na równe łapy. Nastroszył sierść i zasłonił swoim ciałem Elkę.
- Myślałeś, że nikt nie widzi jak się ciągle wymykasz? Margo od dawna o wszystkim mnie informował. Wiesz na co zasługujesz za taki wybryk. 
Margo? Nie wierzę! On zdrajcą?, myślałam.
Przez cały czas serce waliło mi jak młotem. Rzuciłam się w kierunku stada po jakąkolwiek pomoc. Wiedziałam, że mogą nas wszystkich za to wygnać jeżeli wyda się, że przez cały czas przyjaźniliśmy się z ich miotem, ale ważniejsze dla mnie w tej chwili było życie własnej siostry. Chociaż przyznam, że w głębi duszy czułam dużą satysfakcję, ponieważ moje przypuszczenia okazały się słuszne.
Wpadłam niespodziewanie do jaskini i zawyłam jak najgłośniej. Razem z tatą ustaliliśmy za dawnych czasów, że to będzie taki nasz sygnał S.O.S, a on natychmiast mi tedy przybędzie z pomocą.
Zobaczyłam jak wyłania się z jednego z pomieszczeń i biegnie w moim kierunku razem z Andre. 
- Co się stało? - rzucił zasapany.
- Elka potrzebuje pomocy. - jedynie to zdążyłam powiedzieć zanim odkręciłam się i pognałam w kierunku miejsca zdarzenia.
Wkrótce tata i kilka wilków biegło już za mną.
Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzałam przerażający widok: Uran leżał bezwładnie na ziemi, a Eli była przyparta do podłoża przez przeciwnika.
Nie wahałam się ani chwili dłużej. Skoczyłam na alfę i powaliłam go na ziemię. Przez chwilę leżał oszołomiony, ale natychmiast się otrząsnął i zaczęliśmy się szarpać. W końcu role się odwróciły: to ja leżałam wgnieciona ciężką łapą w ściółkę.
- Ciekawe czy twój tatuś ucieszy się, że będzie miał o jeden pysk mniej do wykarmienia? - warknął drwiąco i zadał mi bolesny cios w pyszczek. 
Przez chwilę widziałam mroczki przed oczami, a potem... Potem każdy dźwięk miał swój osobliwy smak. To było takie dziwne, że aż nierealne. 
Po pewnym upływie czasu wreszcie otworzyłam oczy, bo chyba spałam, i rozejrzałam się niemrawo po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Otoczenie przypominało trochę mój pokój, ale jakim cudem się tu znalazłam? Przecież byłam na terenie Watahy pół-księżyca i w ogóle nie do końca rozumiem co się później działo?
Zauważyłam leżącego obok Andre i Elinor. Oprócz nich w kącie groty stali jeszcze moi rodzice i połowa stada łącznie z Olią i Dako. Wszyscy szeptali między sobą. Ale chyba nie na mój temat?
- Eli...? Co tu się dzieje? - wymamrotałam ledwo słyszalnym głosem. 
Zerknęła na mnie z nagłym uśmiechem na pyszczku i, mimo mojego ogólnego zdziwienia, mocno mnie przytuliła. Syknęłam z bólu, więc natychmiast odskoczyła. Zerknęłam kątem oka na obolałe miejsce. Zauważyłam, że mam głęboką ranę na klatce piersiowej. 
Fajny gość ten tata Urana, drwiłam w myślach.
Przynajmniej co do Elki miałam pewność, że między nami już okey.
- Eli, co tu się dzieje? - powtórzyłam pytanie nieco pewniejszym tonem.
- Wiesz, całkiem nieźle oberwałaś, ofiarując mi swoją pomoc. I potem zemdlałaś. I spałaś jakieś trzy dni. I wszyscy myśleli, że już się nie obudzisz. I Andre się martwił. - Andre dał jej mocnego kuksańca w bok. - I tata też. I jeszcze wygnaliśmy ze stada... - na jej pysk wstąpił wyraz zakłopotania. Nie chciała dokończyć tego zdania, a przez chwilę tak się zapędziła z wyjaśnieniami, że o mały włos by się jej to udało.
Spochmurniała, a ja zaczęłam w myślach kompletować listę członków naszej watahy, którzy mogli w czymś podpaść tacie. Jak na razie to tylko nasza czwórka, a Andre nie należy przecież do nas. Ale nasze rodzeństwo jak na razie widzę w całości, więc kto?
- Eli, nie dokończyłaś. - zaczęłam świdrować ją wzrokiem. Nie znosiła, kiedy to robiłam i zawsze puszczała parę z ust.
- Nie, tym razem ci nie powiem. Rozszarpiesz ojca na kawałki. 
Znaczy, że ten ktoś naprawdę dla mnie znaczył, ale przecież spoza naszej czwórki nie mam nikogo takie...
Przerwałam natychmiast myśli i cała zdrętwiałam. Nie wiem do końca dlaczego. Przez złość? Smutek? A może strach? Jeśli to ona, to Eli ma co do jednego rację: rozszarpię ojca na kawałki. Nie, niemożliwe. Nie mógłby mi tego zrobić. Przecież dobrze wie ile ona dla mnie znaczy.
- Estera? - spytałam najciszej jak się da, jakbym bała się, że usłyszy i poda odpowiedź.
Jednak Elka milczała, a we mnie narastało uczucie nienawiści do własnego taty.
Milczy, czyli jeśli miałaby odpowiedzieć: ,,Nie.'', to już dawno by to zrobiła.
Wbiłam wzrok w ziemię. Poczułam ucisk w dołku. Łzy zaczęły powoli zbierać się w moich oczach, a ja nie starałam się ich pohamować. Chciałam, żeby on zobaczył mój ból. Żeby zobaczył jak mnie tym skrzywdził. Wstąpiła we mnie nagle siła i dźwignęłam się na łapy.
- Alia? Nie! Stój! Nie możesz jeszcze wstawać! A już zwłaszcza się poruszać! - siostra próbowała mnie zatrzymać. Bezskutecznie. 
Sierść sama mi się zjeżyła, a pazury odruchowo wysunęły.
- Alia! Alia...? Co się z tobą dzieje? - głos mojej matki z radosnego przybrał postać przerażonego.
- Ty! Jak mogłeś to zrobić?! Co?! - zbliżyłam się do ojca łamiąc zdecydowanie jego przestrzeń osobistą i spojrzałam mu w oczy, w których teraz malowały się mieszane uczucia. Przywarł do skalnej ściany i na chwilę zapadła głęboka cisza. Wszyscy wyczekująco wbijali w nas swoje spojrzenia.
- O co ci...
- Dobrze wiesz o co mi chodzi! - przerwałam mu natychmiast. - Dlaczego, co?
- Miała wybór. Albo wy, albo ona. Wybrała siebie i dzięki niej jeszcze jesteś w tej watasze. - mówił spokojnie i powoli jakby w ogóle nie obchodziły go moje uczucia.
- Wiedziałeś, że ją kocham! - głos zaczął mi się łamać. - Wiedziałeś, a jednak to zrobiłeś... Nawet nie miałam szansy się z nią pożegnać... - Wszystkie siły momentalnie mnie opuściły, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. - Nienawidzę cię! - wrzasnęłam i wybiegłam z groty.
Kłucie w piersi narastało, ale nie zwracałam na to uwagi. Chciałam stąd uciec. Chyba nawet ktoś za mną biegł, ale zawsze byłam najszybsza ze wszystkich, więc dawno został z tyłu.
Wbiegłam na znane mi dobrze wzgórze i usiadłam zrezygnowana. Wyłam przez chwilę do księżyca i nawet zdawało mi się, że słyszę od Estery odpowiedź. A może to był tylko wiatr?



Opadłam bezwładnie na chłodną trawę i wsłuchiwałam się w odgłosy nocy. Zastanawiałam się jakby to było, gdyby ,,babcia'' wciąż była z nami... Ze mną...
- Nie ma sensu przed tym uciekać. - usłyszałam za sobą głos i natychmiast zwróciłam w tamtą stronę głowę. Za mną stał Andre i wpatrywał się we mnie. Jego głos był ciepły, kojący i wyrozumiały. - Uwierz, nie warto.
- Jakbyś coś o tym wiedział. - prychnęłam.
- Wiem. O wiele więcej niż ci się zdaje. - odpowiedział nadal spokojnym tonem. Podszedł do mnie i położył się obok.
- Straciłeś kiedyś kogoś? - starałam się bezpośrednio na niego nie patrzeć.
- Tak. Matkę. Ale wiem, że chciałaby żebym się o nią nie martwił i żył własnym życiem. U ciebie za pewne podobnie. - rumieniec wlał mi się na pyszczek. 
Pociągnął mnie lekko za ucho i posłał ciepły uśmiech.
- Dzięki. - wykrztusiłam. Nie wiedziałam za bardzo jak się w tej sytuacji zachować. Jeszcze nigdy przy nikim się tak nie czułam. Tak bezpiecznie.
- Może jeszcze kiedyś ją spotkasz?
- Wątpię. - pojedyncze łezki popłynęły strużkami po moich policzkach.
- Najważniejsze, to być odważnym i nie bać się tego co nas czeka i jakie przeszkody rzuca nam pod łapy los, tak? - dotknął delikatnie łapą mojego podbródka i zwrócił moją głowę w swoją stronę. Dopiero teraz zauważyłam jak piękne są jego oczy. Błękitne, głębokie, pełne życia.
- Tak. - szepnęłam w końcu, a on mocno mnie przytulił. Całkowicie zdrętwiałam. Wstydzę się tego typu kontaktów z chłopakiem. Leżałam tak przez chwilę nieruchomo. Polizał mnie czule w policzek i przyłożył swoje czoło do mojego. A ja przez ten czas się zastanawiałam czy tak się czuła Eli, kiedy jeszcze była szczęśliwa, że jest przy niej Uran...

niedziela, 22 maja 2016

Ucieczka? Chyba jednak nie.

Z każdym miesiącem mam coraz trudniej. Tata nigdzie mnie nie wypuszcza, tak, że czuję się jak w klatce, a jeśli już gdzieś idę, to tylko na polowanie.
Jedynie Estera stara się mnie jakoś pocieszać, ale nie za bardzo jej to wychodzi.
Kiedy dzisiaj tata powiedział mi, że mam mu zdawać raport ze wszystkiego co robię, po prostu się w środku gotowałam ze złości. 
Po tym zdarzeniu postanowiłam nieco zmienić zasady gry.
Po południu, gdy stado ruszyło na polowanie, ja wymknęłam się cichcem z domu. Gnałam przed siebie wreszcie wolna od wymagającego ojca. Mijałam strumienie i leśne źródełka. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się na obcym terytorium. Nie zauważyłam też, że powoli zanurzam się w kompletnie nieznane mi tereny. Słońce powoli znikało za koronami drzew. 
Wokół wszystko zanikało w otaczającym mnie mroku. Moje zmysły zaczęły się wyostrzać, a łapy z przyjemnością stąpały niedosłyszalnie po miękkiej, leśnej ściółce.
Byłam z siebie dumna i nie myślałam ani trochę o domu. I tak nie miałam do kogo tam wracać. 
Eli i tak się do mnie nie odzywa, Olia i Dako tryskają zazdrością, a ojciec... Ojciec jest nie do zniesienia.
Biegłam więc dalej i z zadowoleniem wsłuchiwałam się w odgłosy nocnego życia lasu. Od czasu do czasu dolatywały do mnie jedynie dziwne odgłosy, ale sądziłam, że to zapewne sarna.
Po paru godzinach drogi przystanęłam, nieco wyczerpana wędrówką. Nasłuchiwałam. Dziwne odgłosy niebezpiecznie się wzmogły. Czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Zaczęłam rozglądać się czujnie, lecz niczego nie dostrzegałam.
W pewnej chwili instynkt kazał mi się szybko cofnąć. I dobrze, bo nagle z krzaków za mną wyskoczył wielki wilczur!
Przywarłam przerażona do ziemi. Zamknęłam oczy, czekając na najgorsze, ale cios nie nadchodził. W pewnej chwili usłyszałam odgłos jeszcze jednego warczenia. Przede mną stał czarny, młody wilk (chyba nawet w moim wieku) i osłaniał mnie przed napastnikiem.
Nastała chwila wyczerpującego napięcia. Przeciwnicy patrzyli na siebie spode łbów.
Nagle wielki wilczur skoczył na drugiego i przygniótł go łapą do ziemi.
Młody jednak odepchnął go dynamicznie i zatopił kły w karku agresora.
Przez te parę chwil zdążyłam zauważyć, że potwór nie jest normalnym wilkiem. Wiem, że to głupio brzmi, ale taka prawda. Z pyska ciekła mu piana, oczy tryskały ostrą czerwienią, a jego szpony były niewiarygodnie długie.
Wracając do tematu, niewiele dalszego ciągu wydarzeń zaobserwowałam, ponieważ przymknęłam z przerażenia oczy.
Po kilkudziesięciu minutach odgłosy walki ustały, a ja zobaczyłam jednego przegranego i mojego wybawcę. Gdy dokładniej się mu przyjrzałam, zauważyłam, że jest w bardzo kiepskim stanie. Na jego klatce piersiowej widniały ślady głębokich ugryzień i wyrwanego futra. Utykał też na prawą, przednią łapę.
Długo nie ustał na łapach, bo po chwili się pod nim załamały. 
Podbiegłam bez zastanowienia do niego i lekko uniosłam łapką zakrwawiony pyszczek wilka. Otworzył na wpół oczy i zerknął na mnie, ledwo przytomny.
- Dziękuję. - powiedziałam.
Jakby tylko czekał na tę wypowiedź. Skinął z trudem głową i odwrócił wzrok.
Nie miałam pojęcia co robić. Pomyślałam chwilę i pobiegłam na oślep po pomoc. Chciałam odnaleźć drogę powrotną do swojego stada. Wiedziałam, że jeśli ojciec zauważył mój brak w grupie, tak bardzo mi się dostanie, że popamiętam to na długo. Ale musiałam. Nie mogłam zrezygnować, mimo że nie zamierzałam kiedykolwiek jeszcze wrócić do tego kretyńskiej watahy.
Straciłam dawną ścieżkę z oczu i chyba bardzo oddaliłam się od celu. Kompletnie nie orientowałam się w terenie. Przystanęłam na chwilę, zmęczona ciągłym biegiem i rozglądałam się dokoła. Nie miałam pojęcia, w którą stronę biec. Zapatrzyłam się zrezygnowana w gwiezdną powłokę nieba i w tym momencie zaczęło dziać się coś dziwnego... Gwiazdy w moich oczach zmieniały swoje położenie i układały się w wielkie, iskrzące się znaki.
Zastanawiałam się co się dzieje? Chciałam o wszystkim opowiedzieć Esterze.
Pobiegłam we wskazanym kierunku i nagle ujrzałam przed sobą nasz dom! Jakim cudem pojawił się przede mną tak nagle? Nie wiem.
W każdym razie zdążyłam zauważyć, że stado od dawna jest na nogach, zwłaszcza wkurzony ojciec. Ciarki przebiegły mi po plecach.
- Jak to ,,uciekła''?! - doleciały do mnie słowa alfy. - Macie ją znaleźć!!!
Mimo to przemogłam się i ruszyłam pewnym krokiem w kierunku watahy. W pewnym momencie zaczęło mi się robić duszno i upadłam na ziemię. Zobaczyłam zbliżającą się do mnie ,,babcię''.
- Alia! Co ci jest?! Pomóżcie! Znalazłam księżniczkę! - delikatnie odsłoniła łapą mój pyszczek.
- ,,Babciu'', co mi jest? - wyszeptałam słabym głosem.
Nie odezwała się, tylko przyglądała mi się badawczo.
- I w dodatku widziałam coś dziwnego... - wykrztusiłam po chwili.
Wkrótce wokół mnie było już kilkoro wilków.
- Aliana! Będziemy musieli poważnie porozmawiać! Ale teraz... Musisz odpocząć. - zwrócił się w stronę Estery i rozkazał ściszonym głosem. - Dopilnuj, żeby nigdzie nie uciekła.
Poszedł nieco zgarbiony w stronę swojej jaskini. Wyglądał na zawiedzionego. I wiem, że to była moja wina.
- Czekajcie, on jest chory... - wydusiłam ledwo przytomna.
Tata zatrzymał się zerknął na mnie.
- Jaki ,,on''?
- Pomóżcie mu, tak jak on pomógł mi. - dokończyłam ledwo słyszalnym głosem i wszystko dookoła zatopiło się w czerni.


Obudziłam się nad ranem w moim pokoju (tak, zgadza się, mam własny pokój) i zobaczyłam siedzącą obok mnie ,,babcię''.
- Przestraszyłaś mnie wczoraj. A tak w sumie nas wszystkich. - uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Wczoraj działo się wiele dziwnych rzeczy. - powiedziałam powoli, ważąc każde słowo i nagle jakbym się ocknęła. - Co z nim?!
Zerwałam się na nogi, ale Estera zagrodziła mi drogę.
- Ej, ej, ej! Ty masz odpoczywać, a o niego się nie martw.
Westchnęłam zrezygnowana i położyłam się z powrotem na miękkiej ściółce i oparłam pyszczek na łapach.
- Znaczy, że go znaleźliście...? - spytałam niepewnie, wpatrując się z niecierpliwością w opiekunkę.
- Znaleźliśmy. - odpowiedziała krótko.
W pewnej chwili zobaczyłam czarnego wilka, wyłaniającego się zza skały.



Wpatrywałam się w niego przez chwilę. Wyglądał zupełnie inaczej niż wczoraj. Jego sierść nabrała połysku, rany nieco się zagoiły, a oczy rozbłysły energią i życiem.
Wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana.
- To ty...? - wyszeptał z niedowierzaniem.
- To ja was zostawię samych. - powiedziała z tajemniczym uśmiechem Esta i wyszła pospiesznie na zewnątrz.
- Nie zauważyłem wcześniej, że jesteś...
- Biała?
- Taka piękna. - dokończył i cały się zaczerwienił (ja podobnie). - To znaczy... Taka wielkoduszna, skoro mi pomogłaś.
- Musiałam się jakoś odwdzięczyć.
Nastała chwila ciszy.
Podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko.
- Jestem Andre. - zagaił.
- A ja Aliana.
- Cudowne imię.
Rumieniec wlał mi się na pyszczek.
- Skąd jesteś? - spytałam.
- Z Watahy Jaskrawych Szczytów. - odpowiedział mi ojciec, który niespodziewanie wszedł do mojego pokoju. - To syn Kardena - alfy w stadzie.
Zerknęłam z podziwem na Andre.
- Dziękuję ci za uratowanie mojej córki. - dodał Posejdon.
- To znaczy, że ty jesteś...
- Alfą. - dokończyłam znudzona.
- Nie miałem pojęcia.
- I dobrze. - mruknęłam pod nosem. - A teraz przepraszam, ale muszę się nieco ochłodzić po wczorajszych przeżyciach.
Wybiegłam na zewnątrz i zaczerpnęłam haust świeżego powietrza. Zmierzałam w kierunku pobliskiego, niedużego wodospadu. Cudownie jest móc sobie czasem popływać w lodowatej wodzie.
Przez cały czas zastanawiałam się dlaczego wilk z Watahy Jaskrawych Szczytów, a w dodatku syn alfy przebył taką odległość, żeby znaleźć się właśnie tutaj? I skąd ojciec go znał? Zdawało mi się, że musiał coś wymyślić za moimi plecami, razem z alfą z tamtego stada.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

A teraz pozwólcie, że zadam kilka pytań, na temat rozdziału (odpowiedzi nie są podane w tekście. Chodzi o to, żebyście wymyślili własne ciekawe pomysły):
a) Czy Alia zakocha się w nieznajomym?
b) Dlaczego Andre przebył tak długą drogę, aby znaleźć się właśnie tutaj?
c) Dlaczego Alianę spotykały te wszystkie dziwne zjawiska (nie wliczam w nie rozwścieczonego wilka) tamtej nocy?

I następny rozdział za co najmniej jedną odpowiedź XD

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Opowieści Estery.

Tak jak obiecałam, ten rozdział poświęcam mojej kochanej, zagadkowej i tajemniczej ,,babci''.
Pamiętam, że była przy mnie zawsze. Od najmłodszych dni. Tata przeważnie zdawał się być zazdrosny, że to przy niej nie bałam się otworzyć i powierzałam jej wszystkie swoje sekrety. Często jednak zabraniał mi przychodzenia do niej, ale nie miałam pojęcia dlaczego i dalej go nie słuchałam. Pewnego razu o mały włos a wygnałby ją ze stada, gdybym się nie ,,fochnęła na całego''.
Wziął mnie potem na przechadzkę i wyjaśnił mi o co chodzi.
Otóż rok przed moimi narodzinami na naszych terenach zjawiła się nieznana nikomu wilczyca. Tata dopytywał się innych watah, czy aby nie od nich przybyła, lecz okazało się, że nikt nic o niej nie wie.
Posejdon wysłał swoich zwiadowców, aby przyprowadzili do niego intruza.
Kiedy przyszli, nasza wataha ujrzała wilczycę o kruchej posturze i spuchniętych oczach. Wyglądała na przemęczoną i wygłodniałą. Jakby włóczyła się od dobrych paru miesięcy.
- Witaj, wielki przywódco. - zwróciła się cichym głosem do Posejdona.
- Skąd wiesz, że akurat do przywódcy się odzywasz? - warknął podejrzliwie.
- Masz znak alfy. - wskazała łapą na jego ucho.
- Jesteś dosyć spostrzegawcza. - rzekł z wolna. - Co cię sprowadza na nasze tereny? I jak się zwiesz?
Zawiesiła się na chwilę, jakby zastanawiała się, co ma odpowiedzieć.
- Jestem... Estera. Byłabym zaszczycona, gdybyś przyjął mnie do stada, Posejdonie. - wydukała wreszcie.
- Skąd znasz moje imię?! - jego sierść na karku zjeżyła się.
- Spokojnie, alfo. Słyszałam o tobie od pewnego wilka... - jej łapy zaczęły się chwiać. Zdawało się, że zaraz osunie się na ziemię.
- Posejdon, daj jej jeść i pić! Nie widzisz, że ta biedaczka nie ma siły na twoje przesłuchania! - moja mama podbiegła do niej i chciała pomóc jej dojść do groty, ale Estera nie chciała pomocy.
- Dziękuję ci, Evie, ale poradzę sobie. - zaczęła. - Mam dla ciebie, Posejdonie pewną propozycję. Jeśli przyjmiesz mnie do stada, będę mogła zostać waszą szamanką i pomogę ci w opiece nad twoimi szczeniętami.
- Co ty wygadujesz? Ja nie mam dzieci. - tata stawał się coraz bardziej niepewny swojego zdania na temat jej osoby.
- Ale będziesz miał. Czworo szczeniąt. Trzy dziewczynki i jednego chłopca. - odpowiedziała bez zająknienia.
- Kłamie, alfo. - wyrwało się jednemu ze zwiadowców.
- Nie! Ona ma rację. - wtrąciła Evie. - Chciałam, żeby to była niespodzianka, ale dowiedziałeś się w dość niekorzystnej sytuacji. - zwróciła się do przywódcy.
Tata spojrzał niepewnie na obcą wilczycę i w końcu wydusił:
- Dobrze... Niech zostanie. Ale zabraniam jej uczestniczyć w polowaniach! - zakończył i szybkim krokiem wrócił do jaskini.
- Witaj w stadzie! - powiedziała wesoło mama i pomogła jej wejść do naszego domu.
I to tyle z tego, co powiedział mi ojciec. Ale wydaje mi się, że pewien szczegół pominął. Bardzo ważny szczegół, o którym nie chciał mi mówić. Wciąż mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dowiem się o co chodziło.

Dobra, no to teraz mogę zacząć część przeznaczoną na niezwykłe opowiadania mojej ,,babci''.
W poprzednim wpisie pojawiła się nazwa: ,,Wataha Strażników''.

Wiem od Estery, że jest ich dziesięcioro i każdy z nich ma własną moc lub żywioł, nad którym panuje. Mimo wszystko skrycie wierzę, że oni istnieją, no ale wiadomo. Żeby nie zrobić z siebie idiotki przy innych udaję, że nie uznaję takich bajek.
Podobno wszyscy byli kiedyś tylko zwykłymi wilkami, ale zostali wybrani na Strażników.
Ok, może zacznę od przedstawienia każdego po kolei. Postaram się opowiedzieć to dokładnie tak, jak mówiła mi ,,babcia''.

Zacznę od ich alfy, czyli od Skerena.

Jak mówi Estera dawno, dawno temu był zwykłym szczeniakiem, synem alfy. Pewnego dnia spotkał zakrwawionego i umierającego wilka. Podbiegł do niego. Chciał mu pomóc, ale ten tylko wyrzucił ostatnim tchem:
- Mianuję cię na nowego lidera. - kazał mu się pochylić i niespodziewanie ugryzł go lekko w ucho. Po chwili pojawił się na nim znak Strażnika.
- Ale o co chodzi? - wilk już mu nie odpowiedział. Opadł bezsilnie na ziemię i po raz ostatni poczuł w nozdrzach świeże powietrze.
Ten nieznajomy przekazał mu wszystkie swoje moce i umiejętności. Alfa posiada władzę i żaden ze Strażników nie potrafi się oprzeć jego woli. Krótko mówiąc - nie potrafią się mu sprzeciwić, a jeśli uda się im to zrobić, zostają wyrzuceni z watahy, mając za zadanie znaleźć następcę na swoje miejsce.
No to Skeren zaliczony.


Przechodzę do Skeil - Strażniczki rzek, mórz i oceanów.


Podobno pewnego dnia, gdy próbowała przejść na drugą stronę głębokiej i rwącej rzeki po śliskim pniu drzewa, poślizgnęła się i spadła do lodowatej wody. Jednak dzięki swojemu zawzięciu i odwadze, nie utopiła się, lecz udało się jej utrzymać na powierzchni wody. Niestety prąd był zbyt silny, by udało jej się dopłynąć do brzegu.
W pewnej chwili stało się coś niezwykłego. Jej futro rozbłysło błękitnym blaskiem, a oczy zaczęły się świecić jak latarnie morskie. Uniosła się ponad taflę wody i na jej uchu pojawił się znak Strażniczki...


Trzecim Strażnikiem jest Nerest - Strażnik flory i fauny.


Niestety on jest z tych, o których początkach moja ,,babcia'' nie ma pojęcia. Wie jedynie tyle, że jest z natury dość nieśmiały i jako jedyny ze wszystkich wilków jest wegetarianinem. Dziwne, nieprawdaż? Kocha wszelkiego rodzaju stworzenia i ma wyjątkowo wrażliwą naturę.


Czwarta z rzędu - Lovelia, Strażniczka miłości.


Romantyczna, marzycielska i obdarzona wielką odwagą wilczyca. Jest zupełnie taka jak ja. Często mnie Estera do niej porównuje. I muszę przyznać, że jest moją ulubioną Strażniczką. Jedynie jednego nie rozumiem. Dlaczego w ogóle nie reaguje na tę szczenięcą miłość mojej siostry. Przecież oni kompletnie do siebie nie pasują!
Dobra, nieważne. Zanim się rozgadam, przejdę do kolejnego członka watahy.


Miladia - Strażniczka rodzin.


Opiekuńcza, rodzinna, rozważna, lojalna. Ma wszystkie te cechy, które są bardzo ważne w rodzinie. Kocha szczenięta i jest wyjątkowo mocno przywiązana do swojego stada. Traktuje go jak rodzinę. Nie pragnie wolności. Zachowuje się jak aniołek. I ani trochę nie obchodzi ją poczucie wolności. Rzuciłaby wszystko dla rodziny. Nawet szansę bycia wolną.
Ja jej kompletnie nie rozumiem. Można by powiedzieć, że jest moim całkowitym przeciwieństwem.


Krezus - Strażnik Świata Umarłych.


Bardzo skryty w sobie i nieco zagubiony. Nie ufa nikomu oprócz siebie. Nikt nie wie o nim nic poza tym, że jest jednym ze Strażników. Nawet oni praktycznie go nie znają.
W sumie to zawsze zdawał mi się najbardziej zagadkowy ze wszystkich.


Irtaniel - Strażnik żywiołu ognia.


Obdarzony niezwykłą śmiałością i nierozważnością. Często działa impulsywnie, ale zawsze mu to wychodzi na dobre. Kieruje się sercem, a nie rozumem. Jak sama jego moc wskazuje, ma ognisty temperament.


Hardie - Strażnik żywiołu błyskawic.


Wyjątkowo sztywny i poważny wilk. Potrafi postawić na swoim i często dochodzi między nim, a alfą do wielu sprzeczek. Dziwne, że jeszcze go nie wyrzucili. Ale to chyba właśnie jego charakter idealnie pasuje do jego żywiołu i Skeren nie chce stracić tak cennego Strażnika.


Ermida - Strażniczka gwiazd i nocy.


Nie wiem dlaczego, ale Estera nie chciała mi o niej nic opowiedzieć, poza tym, że jako jedyna odważyła się w słusznej sprawie sprzeciwić alfie. Wyrzucono ją ze stada i ma za zadanie znaleźć na swoje miejsce nową zastępczynię, a jak dotąd jej nie znalazła.
Czasami nawet skrycie marzę, że to mogłabym być ja. Kiedyś nieśmiało wspomniałam o tym ,,babci'', a ona mi na to tak odpowiedziała: ,,Po prostu uwierz. Jeśli to jest twoje przeznaczenie, to właśnie tak się stanie.''
Pocieszyła mnie tym nieco. Ale z miesiąca na miesiąc coraz więcej pojawia się we mnie wątpliwości.


No to na koniec zostawiłam śmietankę na torcie, czyli mojego ulubionego Strażnika.
Elante - Strażnik żywiołu powietrza.


Jego historię znam na pamięć.
Był młodym, przystojnym i żywiołowym wilkiem, kiedy to się stało.
Nie urodził się jako syn alfy, ale pochodził ze zwykłej rodziny, która opuściła swoje stado. Z rodzeństwa miał jedynie młodszą siostrę.
Kłusownicy zajmowali coraz więcej terenów lasu, a przez to Elante z bliskimi musieli się ciągle przenosić.
W końcu doszło do nieszczęścia. Elante zawsze był zbyt ciekawski, aż wreszcie jego ciekawość zawiodła go za daleko...
Postanowił nocą odwiedzić niezauważalnie obóz kłusowników. Nie zdążył nawet wejść do chociażby jednego z namiotów, gdy nagle potrącił jeden ze stojących obok rozpalonego ogniska garnków. Ogień trysnął iskrami na wszystkie strony, a sucha trawa zaczęła płonąć. Pożar szybko się rozprzestrzeniał. Przerażony wilk, pognał w kierunku lasu. Chciał jak najszybciej ostrzec rodzinę. Ścigał się z czasem, bo jęzory o deptały mu po piętach.
Pożar zajął już połowę lasu i wyprzedził uciekiniera.
Młody wilk gnał przed siebie jak szalony, gdy nagle usłyszał dobiegające z krzaków ciche skamlenie. Podbiegł zaciekawiony i zobaczył przerażoną siostrę. Wziął ją delikatnie do pyska i skierował się w kierunku ich kryjówki. Niestety cała zajęła się ogniem, a właśnie w niej czekali na nich rodzice.
- Nie martw się. - wyszeptał kojąco do drżącej ze strachu siostry. - Na pewno zdążyli uciec i nas później znajdą.
Błądził przez chwilę wzrokiem dokoła, aż jego oczy natrafiły na wysoko położoną, skalną skarpę.
Rzucił się w jej kierunku. Wdrapał się na sam czubek i postawił obok siebie siostrę. Widać stąd było całą okolicę. Całą, pochłoniętą ogniem.
Zadrżał lekko i przytulił siostrzyczkę.
- Przestań drżeć, mała. - powiedział, czując jak maleństwo trzęsie się ze strachu. - Będzie dobrze, będzie dobrze...
Ogień docierał na coraz wyższe partie lasu. Nagle Elante zauważył na dole oddaloną o kilka metrów od nich jaskinię, która jako jedyna stanowiła bezpieczne schronienie przed śmiercią.
Na nieszczęście ogień odciął im tylną drogę ucieczki. Pozostawał jedynie skok. Ale mało kto by się na to odważył.
Wilk podszedł do krawędzi skarpy i spojrzał w dół. Ciarki przeszły mu po ciele, ale gdy zerknął na bezwładnie leżącą na ziemi siostrę, od razu poczuł przypływ odwagi.
Wziął ostrożnie siostrę na plecy i zamierzył się do skoku. Spojrzał na iskry ognia, odbijające się w jego oczach.
- Nie boję się śmierci!!! - wrzasnął w jego kierunku i skoczył z rozpędu w przepaść.

- Elante! Elante! Braciszku! - głos siostry, ostre kłucie w boku i ból głowy. To wszystko razem mieszało się w nieprzyjemną całość.
Elante z trudem otworzył oczy i spojrzał jak przez mgłę na przestraszone szczenię.
- Posłuchaj, mała. - wyszeptał resztkami sił. - Ukryj się w tej jaskini.
- Ale tu nie ma żadnej jaskini. - powiedziała łamiącym się głosem.
- Jest, tylko musisz nieco przejść. Posłuchaj, idź tam i obiecaj mi, że zaczekasz na rodziców w ukryciu. I nikomu się nie pokazuj, no chyba że będziesz miała pewność, że to właśnie oni. Jasne?
- Jasne. - odpowiedziała pewnie. - Ale co będzie z tobą? Nie pójdziesz ze mną?
- Teraz nie, ale obiecuję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Z resztą, zawsze będę przy tobie, mimo że nie będziesz mnie widzieć... - przymknął lekko oczy i poczuł uścisk siostrzyczki na swojej szyi.
- Hej, co to za rozklejanie się? Wszystko będzie dobrze, wszystko...będzie...dobrze... - czuł się jakby zasnął.

Nagły blask przed oczami. Coś karze ci wstać. I czujesz taki przypływ energii.
Elante otworzył niemrawo oczy i poczuł, że się unosi. Wyglądało to tak, jakby wiatr unosił go swą siłą w powietrze. Wokół zdezorientowanego wilka zaczęły unosić się liście i płatki kwiatów.
- Ja, Skeren mianuję cię na Strażnika żywiołu powietrza. - usłyszał głos, dochodzący ze wszystkich stron.
Poczuł ostry ból na grzbiecie i z pleców zaczęły wyrastać mu prawdziwe skrzydła!
I właśnie tak dołączył do Watahy Strażników.

To moja ulubiona opowieść.
To trochę żenujące, ale ,,babcia'' wciąż mi wmawia, że idealnie byśmy do siebie pasowali. Oczywiście zawsze ją za ten żart gryzę w ucho.
Chociaż muszę przyznać, że jednak jest dość przystojny i odważny i opiekuńczy i... Nieważne! W każdym razie, wcale nie jest w moim stylu!

Dobra, to już wszyscy Strażnicy. Chyba się w tym rozdziale nieźle rozgadałam, ale nieważne. Grunt, że napisałam o wszystkim, o czym chciałam napisać.
Niedługo kolejny rozdział :-)

P.S. Piszcie plis w komentarzach jak wam się podoba itp. itd.

piątek, 18 marca 2016

Wreszcie pół roku!

Wreszcie pół roku!
Tak się cieszę! Dzisiaj tata ma wybrać przyszłego przywódcę stada.
Wszystkie wilki już się zebrały, tylko my czekamy na moment, kiedy będziemy mogli do nich dołączyć.
Co do mnie i Eli to nadal jesteśmy skłócone. Co gorsza coraz częściej wymyka się ze stada i tata chyba to zauważa. Mam nadzieję, że niczego nie podejrzewa, ale nic nie jest pewne.
Po chwili zauważyłam, że Dako skierował się w moją stronę. I zaraz zaczął się przechwalać, że to na pewno on zostanie alfą.
- Co tam robi moja siostrunia? - zapytał drwiącym głosem. Chciał mnie pociągnąć za ucho, ale zgrabnie odskoczyłam.
- Nie zapominaj, kto tu jest starszy! - zgromiłam go wzrokiem i nieco się uspokoił, lecz nie przestał dumnie zadzierać nosa.
- Uważaj, bo jak zostanę alfą, to będę miał prawo za taki twój występek wygnać cię ze stada! - nastroszył się jak paw.
- Zamknij się chwalipięto! Tata nie jest głupi, żeby ciebie wybrać na wodza. - spojrzał na mnie spode łba i bez odezwania się ruszył w kierunku Olii.
Według mnie ci dwoje rozumieją się bez dwóch słów. Za to ja nie rozumiem żadnego z nich.
Zaczęli chichotać spoglądając w moją stronę. Zapewne znowu mnie obgadują. Nic mnie to nie obchodzi, jednakże według mnie rodzeństwo nie powinno sobie nawzajem czegoś takiego robić.
Po chwili usłyszałam głos taty wzywający do dołączenia do grona.
Wilki usadowiły się w kręgu, a mama i tata usiedli na niewielkim głazie, który znajduje się w naszej pieczarze obok strumyka.
Pierwszy wszedł oczywiście Dako, potem poszła Olia, następnie wkroczyła Eli (która na szczęście nigdzie się nie wymknęła), a na szarym końcu pojawiłam się ja.
Poczuliśmy na sobie skupione spojrzenia wszystkich tu obecnych, a po chwili wzrok skierowaliśmy na rodziców.
Tata spojrzał na nas i zaczął dosyć długą przemowę. Nie będę jej raczej zapisywać, bo wiecie o co chodzi. Przejdę do kluczowego momentu.
Członkowie stada zawyli po zakończonej przemowie i tata zeskoczył z miejsca, i podszedł do nas. Mama również zrobiła to samo i tata dał jej znak łbem. Po kolei zabierała ze sobą każdego z nas i odnosiła do grona.
Zostałam jedynie ja. Prawie już by i mnie wzięła, kiedy nagle tata znów dał znak i mama zawróciła do pozostałych, zostawiając mnie osłupiałą na środku zbiegowiska.
Tata spojrzał się na mnie tak jakoś inaczej niż zazwyczaj i mocno mnie przytulił.
- Jesteście właśnie świadkami wyboru przyszłego przywódcy stada! Zawyjcie razem ze mną na znak szacunku i radości specjalnie dla Aliany - naszej przyszłej alfy! - rozległo się głośne wycie, które prawie mnie ogłuszyło. Już i tak wystarczająco byłam zszokowana.
- Estera! Chodź tutaj! Gdzie jest jak zwykle ta wilczyca? - po chwili zza krzaków wyszła moja ukochana ,,babcia'' (tak ją przezywam), a zarazem nasza szamanka.
Tata nie darzy jej zbyt wielkim zaufaniem, ale dlaczego napiszę w innym rozdziale, poświęconym właśnie jej.
Przyniosła w zębach jakąś miseczkę zrobioną z drewna i postawiła ją przed alfą. Była w niej dziwna, gęsta mikstura, której nigdy dotąd nie widziałam.
- A teraz ty, Aliano, zostaniesz oficjalnie mianowana na przywódcę stada poprzez naznaczenie cię.
Nieco się przestraszyłam, bo nie miałam pojęcia jak to wygląda i czy aby nie boli. Wkrótce moje obawy stały się jak najbardziej realne, ponieważ samiec beta i samica beta zablokowali mi tylną drogę ucieczki, a gdy tylko tata posmarował lekko moje ucho tą obrzydliwą miksturą, poczułam taki ból, że nawet nie mam pojęcia jakim cudem go wytrzymałam.
Ku mojemu zdziwieniu, kiedy podbiegłam zanurzyć ucho w strumyku, nie było na nim ani śladu po miksturze. Za to od środka widniał znak wyjącego wilka.



- Wszystkie alfy z tych terenów takie mają. - usłyszałam nad sobą.
Kochany ojciec stał i przyglądał mi się czule.
- Przepraszam, że musiało tak boleć, ale bez tego by się nie obeszło.
- Co to za ohydztwo?
- Spróbuj to wydobyć od Estery. Jedynie ona zna skład tego czegoś. - uśmiechnął się. - Chodź. Musisz jeszcze dokończyć ceremonię.
Poprowadził mnie na głaz, a ja zawyłam najlepiej jak tylko umiałam.
Rozległy się wiwaty i pojedyncze szczeknięcia. Z zadowoleniem spostrzegłam niezadowoloną minę Dako i Olii. Szkoda jedynie, że Eli nie winszowała mi jak inni...
- Miejmy nadzieję, że Alia wywiąże się ze swojego obowiązku za pół roku i będzie sprawować godne rządy! Pozostałe młode wilki mają prawo opuścić stado lub w nim pozostać, zastępując potem różne stadne funkcje. Mogą także wybierać sobie dowolnych partnerów, lecz muszą wtedy opuścić watahę. A teraz zapraszam wszystkich na dzisiejsze polowanie!
Jak zwykle zostaliśmy sami. No, nie całkiem. No bo przecież zawsze zostajemy z opiekunami. Ja podbiegłam do kochanej Estery. Usadowiłam się u niej w łapach i zamknęłam oczy.
- I po coś ty się tak starała? - jej głos wybudził mnie z lekkiej drzemki.
- O co ci chodzi? - spytałam nieco urażona.
- Teraz nie masz już prawa odejść od stada ani tez nie możesz sama wybierać sobie partnera. Po co ci to w ogóle było? Przecież to kompletny brak wolności. A ty przecież kochasz wymykać się z domu i podróżować bez niczyjej zgody. - spojrzałam na nią z pretensją. Przez chwilę było tak fajnie, a teraz wcale tak nie jest. - Według mnie to powinnaś należeć do Watahy Strażników. (O tym pomówię w następnym rozdziale). Pasujesz do nich.
- Babciu, przecież dobrze wiesz, że to tylko taka bajka. Chyba w nią nie wierzysz? - natychmiast spojrzała na mnie karcąco.
- W tej bajce jest więcej prawdy niż podejrzewasz. - wpatrywała się w dal nic nie mówiąc. Błądziłam wzrokiem po jej pyszczku szukając wyjaśnień, lecz ich nie dostałam. Nigdy nie dostaję. - Jedno ci powiem, od teraz będziesz miała ciężej niż myślałaś. - położyła głowę obok mnie i zauważyłam wewnątrz jej ucha podobny znak do mojego, tyle że z czymś na kształt gwiazdy obok podobizny łapy.
- Ba... - zaczęłam, jednak szybko urwałam. Uznałam, że lepiej nie pytać, a nawet gdybym zapytała to i tak bym nie usłyszała odpowiedzi. A to było nadzwyczaj dziwne, bo - jak powiedział mój tata - alfy z naszych terenów takiego rodzaju znamion nie mają.