niedziela, 21 sierpnia 2016

,,Za kogo ty się masz?!''

Obudziłam się nad ranem na wpół przytomna. Ciało miałam obolałe od twardej skalnej podłogi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie gdzie jestem i co się wczoraj wydarzyło.
Wyprostowałam się, przeciągnęłam leniwie i oceniłam wzrokiem stan Andre.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaką jesteśmy dziwną parą. Zazwyczaj wszyscy zakochani nie wstydzą się bliskości. Z kolei my nawet jeszcze nie wyliśmy do księżyca, a już jesteśmy razem. Co dopiero mówić o całowaniu... No nie moja wina, że jestem taka nieśmiała! Wstydzę się jakiejkolwiek bliskości z chłopakiem. I tak zrobiłam spore postępy, ponieważ nie wstydzę się już go przytulać. Taka po prostu jestem i nic na to nie poradzę. Odważna też jestem, ale nie w takich sprawach.
- Obudziłaś się już, księżniczko? - usłyszałam czuły, wciąż jeszcze słaby głos budzącego się wilka.
- Zawsze będziesz mnie tak nazywać? - zapeszyłam się nieco, przekierowując na niego swój wzrok.
- Tak, księżniczko. - zaśmiał się cicho. - Dzisiaj twoje pierwsze samodzielne polowanie! Chciałbym to zobaczyć, ale cóż. - dodał.
Pierwsze co?! Samodzielne polowanie! No tak! Przecież to już dzisiaj! Nie mogę się doczekać! Każda nastoletnia wilczyca musi przejść samodzielne polowanie, aby mogła oficjalnie stać się młodą waderą. Przez te wszystkie wydarzenia zupełnie o nim zapomniałam! A zapewne Olia i ojciec już na mnie czekają. Co za przypał! W tak ważnym dniu!
- Muszę lecieć! - krzyknęłam jakby wyrwana z jakiegoś transu.
Wyskoczyłam na zewnątrz i pognałam w kierunku małego wodospadu (teraz skutego lodem) obok naszej groty.
Zauważyłam stojących tam tatę z Olką i poczułam jak pieką mnie policzki. Ledwo zdołałam zahamować przed oczekującymi.
- Spóźniona! - burknął Posejdon.
- Wiem, ale...
- To przez tego chłopaka, tatusiu. Z niego to niezłe ziółko! Powinieneś nie dopuścić go do zawodów. A w ogóle to ja byłabym lepszą alfą, tatku. - przymilała się Oli, a mnie aż sierść zjeżyła się ze złości.
Zacisnęłam zęby i postanowiłam ją zignorować.
,,Oj zobaczysz, jak przyniosę tu tłustego jelenia to wyłysiejesz z zazdrości!'' - odpyskowałam jej w myślach i od razu poczułam się lepiej. Właśnie! Wystarczy przynieść coś, co starczy nam do jedzenia na cały miesiąc i Olia wpadnie w histerię. A ja z chęcią chciałabym to zobaczyć.
- Dziękuję za sugestię, Olia, ale już dokonałem wyboru. - odparł spokojne alfa i po chwili rozpoczął przemowę. - W tym jak ważnym dla was dniu życzę wam tłustych zdobyczy i szczęścia w łowach! Pamiętajcie, że warunkiem jest przyniesienie do domu złowionej ofiary, gdyż jest ona dowodem na to, że jesteście już gotowe przejść w dorosłe życie i zostać młodymi waderami. Macie czas do zachodu słońce. Później nie macie prawa polować!
- Rozumiemy. - odrzekłyśmy zgodnie.
- Dobrze. Ty, Aliano pójdziesz na tereny Jasnego Strumienia, a ty, Olio pójdziesz na Kwieciste Wyżyny. - kiwnęłyśmy pokornie łbami. - Niech szczęście wam towarzyszy!
Zmierzyłyśmy się na koniec wzrokiem i rozeszłyśmy się każda w swoją stronę: ja na wschód, a ona na zachód.
Tereny Jasnego Strumienia są, jak dla mnie, nieco dziwne i tajemnicze. Ale można tam też złowić całkiem sporą zwierzynę i to jest wielkim plusem!
Pięłam się w górę pokrytego suchą trawą zbocza (u nas zimy są ciepłe i bez śniegu) wzdłuż wijącego się Jasnego Strumienia. To on przecinał naszą granicę z terytorium Watahy Pół-księżyca, ale nie miałam prawa zbliżyć się tam bardziej niż na 1km od niego.
Czułam jak opuszki łap muskały delikatnie suchy piasek, a drobne kamyczki wbijały się w nie ze znajomym uczuciem miłego kłucia. Byłam coraz bliżej, co dało się poznać po stopniowym wyrównywaniu się terenu i coraz mniejszej ilości drzew dokoła. W końcu zobaczyłam znane dobrze wejście na odkrytą polankę, którą teraz rozświetlały promienie słońca zlewające się w jedno z bujną wyschniętą na złotą barwę trawą.
Przystanęłam i całą swoją uwagę przeniosłam na łapy, które wyczuwały najmniejsze wstrząsy podłoża - znak, że zwierzyna jest w pobliżu. Zielsko na szczęście sięgało mi do klatki piersiowej, więc spokojnie mogłam się w nim ukryć i podejść niezauważenie do swojej ofiary. Przeszłam kawałek do przodu i zanurzyłam się w morzu zarośli. Czekałam. Czekałam chyba z jakieś dwie godziny, a i tak późno wyruszyłam, więc modliłam się w duchu, żeby choćby zając zechciał mnie dziś zaszczycić swą obecnością. W końcu opłaciło się wyczekiwanie, bo poczułam jak ziemia wydaje delikatne drżenia. Ostrożnie wychyliłam głowę z trawiastej zasłony i rozejrzałam uważnie dokoła. Wzrok zwinnie i szybko lustrował otoczenie i szybko dostrzegł łosia wyłaniającego się powoli z lasu. Po raz kolejny miałam szczęście, bo wiatr wiał w moim kierunku i nie dawał szansy ofierze na zwęszenie niebezpieczeństwa. Wolnym krokiem zbliżyłam się do wieeeeelkiej ofiary i gdy byłam wystarczająco blisko wybiłam się mocno tylnymi łapami i wylądowałam na jej grzbiecie. Zdążyłam się jeszcze wczepić zębami w kark łosia, zanim ten zaczął wierzgać i tarzać się plecami po ziemi, zgniatając mnie zarazem. W końcu podskoczył wysoko zrzucił mnie z satysfakcją ze swojego ciała. Przeleciałam parę metrów w kierunku środka polanki i chyba na kogoś wpadłam, bo poczułam, że uderzam w coś miękkiego i ciepłego w dotyku. Otrząsnęłam się szybko po upadku i spojrzałam na to coś co złagodziło mój upadek. Zauważyłam młodego wilka, chyba trochę starszego ode mnie. Rozcierał przez chwilę obolałe ciało, a następnie przeniósł na mnie wzrok.
Instynktownie najeżyłam futro i z przykrością zdałam sobie sprawę, że zdobycz czmychnęła w leśną zasłonę drzew. Rzuciła w tamtym kierunku tęskne spojrzenie. Wstałam jednak natychmiast, wyprostowałam się i postawiłam sierść na karku na sztorc. Wilk jednak nie poruszył się tylko spokojnie zaczął wylizywać miejsce mojego upadku, czyli jego bok.
Zdziwiona miałam okazję dokładnie się mu przyjrzeć. Był inny. Można nawet powiedzieć, że wyglądał jak odmieniec. Jego futro miało czekoladową barwę i było o wiele bardziej puszyste niż moje. Był też o wiele wyższy ode mnie, choć zapewne niewiele starszy.



 Nigdy jeszcze nie widziałam brązowego wilka, więc wyjątkowo przykuł moją uwagę.
- Naprawdę myślałaś, że samej uda ci się upolować dorosłego łosia? - prychnął z pogardą i dźwignął się na łapy.
Niepewna jego zamiarów ustawiłam się w pozycji bojowej.
- Co cię to obchodzi? - odfuknęłam i zmierzyłam go wzrokiem.
- Jak patrzę na samodzielne zmagania młodej wilczycy z takim groźnym łosiem, to aż mi się żal robi.- powiedział z udawanym współczuciem w głosie. Wyszczerzyłam kły w odpowiedzi. - Mała, co ty taka spięta? Przecież nie mam złych zamiarów.
Coś we mnie aż zawyło ze złości na ten nowy przydomek. Faktycznie, zawsze byłam drobna i najniższa ze wszystkich swoich rówieśników, ale dzięki temu najzwinniejsza. Ale nikt nie miał prawa mówić do mnie: ,,mała''!
- Po pierwsze - powiedz tak do mnie jeszcze raz, a nie dożyjesz jutra! - warknęłam. - Po drugie - nie masz prawa w ogóle ze mną rozmawiać. Jesteś zwykłym intruzem na terytorium Stada Błękitnej Pełni! Więc wynoś się stąd zanim przywołam resztę watahy! - zagroziłam.
On jednak stał niewzruszenie i nawet dostrzegłam w jego oku błysk rozbawienia.
- Aaa. Czyli córeczka zawoła tatusia? Na mnie takie pogróżki nie działają! - szydził. Widocznie już odkrył, że jestem córką alfy. - I słodka jesteś jak się złościsz. - dodał, a ja w odpowiedzi miałam ochotę zatopić zęby w jego karku.
- Co proszę?! - wycedziłam ogarnięta furią.
- To, co słyszałaś. - odpowiedział spokojnie. - Tak w ogóle jestem Maxi, a ty...?
Przemilczałam zamiast od razu odpowiedzieć. Już wystarczająco mnie do siebie zraził. Był chamski i bezczelny, i zbyt pewny siebie.
- Nie chcesz, nie mów. I tak zaraz będę musiał spadać. - dodał.
Nagle naszą ,,pogawędkę'' przerwał jakiś dziwny odgłos. Przypominał trochę wycie, ale dziwne i świszczące. Dreszcz przeszył moje ciało.
Maxi odwrócił natychmiast głowę w kierunku, z którego dobiegał głos, a ja korzystając z jego nieuwagi skoczyłam na przeciwnika i powaliłam go na ziemię. Już miałam zatopić kły w jego klatce piersiowej, kiedy role się odwróciły i to on przygniótł mnie do ziemi. Położył się na mnie jak na jakimś posłaniu, dając zerowe szanse na rewanż. Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu i w pewnej chwili dziwnie spoważniał. Dostrzegłam, że zaciekawił go symbol na moim prawym uchu. Ten, który Estera pozostawiła mi przy ostatnim naszym spotkaniu.
- Skąd masz ten znak? - spytał zaciekawionym głosem.
- Nie twoja brocha! - fuknęłam i spróbowałam go zepchnąć. Niestety był zbyt ciężki. Przestałam się w końcu szarpać i zrezygnowana wydusiłam:
- Zejdziesz wreszcie?!
- W sumie i tak muszę już iść, ale... jeszcze się kiedyś spotkamy. - dodał tajemniczo. - Co prawda nie wiem w jakich okolicznościach, ale możesz być tego pewna.
Odskoczył zwinnie i ruszył szybkim krokiem w kierunku skąd dobiegło nas wycie. Patrzyłam zdziwiona jak się oddala. Nie miałam najmniejszej ochoty jeszcze kiedykolwiek go spotkać!
- A, i Aliana, radziłbym ci się pośpieszyć z polowaniem. Niedługo słońce zajdzie. - osłupiała wpatrywałam się w jego sylwetkę znikającą w gęstwinie sosen. Skąd on w ogóle znał moje imię? W sumie od kiedy zobaczył ten znak na moim uchu spoważniał nieco i zaczął się dziwnie zachowywać. Musi wiedzieć na jego temat coś więcej, a ja zamierzam o wszystkim się dowiedzieć.

Tuż przed zachodem słońca udało mi się złowić małego zająca. Nędzna zdobycz, ale grunt, że jest. Bez niej nie zaliczę przecież testu. Poza tym, byłam zbyt rozproszona wydarzeniami z dzisiejszego wypadu i nie potrafiłam skoncentrować się na polowaniu. Dziwne, ale w mojej wyobraźni wciąż malowała się postać dziwnego nieznajomego.
Wróciłam wlokąc się na miejsce przy strumyku i położyłam przed ojcem swoją zdobycz. Spiorunował mnie wzrokiem jakby chciał powiedzieć: ,,Naprawdę? Jesteś alfą! Nie po to szkoliłem cię przez tyle księżyców, żebyś teraz przyniosła mi nędznego zająca!''. Wytrzymałam jego spojrzenie i z zażenowaniem zauważyłam Olkę powracającą z łowów ze sporą sarną w zębach. Zawlokła ją aż pod łapy Posejdona, który obdarzył ją dumnym z jej zdobyczy spojrzeniem.
Poczułam, że jest mi ciasno we własnym futrze.
- No cóż - zwrócił się w moją stronę. - oczekiwałem od przyszłej przywódczyni stada czegoś więcej niż nędznego królika.
- Ja wiem, - bąknęłam zmieszana. - po prostu byłam dzisiaj nieco rozkojarzona.
- To nie ma znaczenia. Zawiodłaś moje oczekiwania, ale tak czy siak zdałaś. Powinnaś wziąć przykład z Olii.
Napotkałam jej szydercze spojrzenie i z chęcią odcięłam bym się ostrym warknięciem, ale przy alfie nie wypadało.
- Dobrze. - skinęłam pokornie głową.
- Hm, a więc mogę oficjalnie ogłosić, że od teraz już nie jesteście nierozważnymi nastolatkami, ale młodymi, zwinnymi waderami. Gratuluję!
Obie wyprostowałyśmy się i zauważyłyśmy, że otaczają nas starsze i młodsze wadery. Zawyłyśmy wspólnie, na znak ukończenia ceremonii i przyjmowałyśmy po kolei radosne gratulacje. Nadal nie potrafiłam sobie uświadomić, że od tej pory nie jestem już rozbrykanym szczeniakiem tylko zwinną łowczynią, która od teraz uczestniczy we wspólnym polowaniu.
Łapy swędziały mnie od zapału do pierwszych wspólnych łowów. Nagle usłyszałam głos łamania gałązek i odwróciłam instynktownie w tę stronę głowę.
Osłupiałam.
Ukryty w cieniu drzew na miękkiej ściółce leżał wygodnie Maxi i wpatrywał się we mnie z uśmiechem.
- Gratulacje, Mała! - usłyszałam cichy szept wilka.
Stałam przez chwilę oniemiała. Jak to możliwe, że wiedział gdzie mieszkam? Śledził mnie? Ale jeśli tak, to jak to możliwe, że go nie zauważyłam?
Wpatrywałam się w niego zarówno z gniewem jak i z zaciekawieniem. Nagle sylwetka wilka się rozmyła i mój wzrok napotkał jedynie ciemne poszycie lasu. Nie, tego już było za wiele! Czy ja mam do cholery jakieś zwidy?! Przecież nie mógł ot tak sobie rozpłynąć się w powietrzu!
- Słabiak! - wyrwał mnie z otępienia szyderczy głos siostry. Szturchnęła mnie wyzywająco ramieniem.
Zignorowałam to i postanowiłam opowiedzieć o wszystkim Andre. Truchtem spokojnie zbliżyłam się do jaskini i po chwili przekroczyłam próg pomieszczenia uzdrowicielki. Dostrzegłam wylizującego pokiereszowane łapy wilka. Nie leżał już bezwładnie na boku, a to znaczyło, że jego stan szybko się poprawia.
Spojrzał na mnie kątem oka i pomiędzy jednym liźnięciem a drugim mruknął:
- Hej.
Miał ponurą barwę głosu. Od razu wyczułam, że coś jest nie tak, bo zawsze był pogodnie nastawiony. Zaniepokojona zbliżyłam się do niego i pociągnęłam żartobliwie za ucho.
- Coś nie tak? - spytałam spokojnie.
- Jasne. - burknął, nie przestając lizać łapy.
- Okej. A teraz na serio. - usadowiłam się wygodnie na chłodnym, skalnym podłożu i wbiłam w niego wyczekująco wzrok.
- Erina oglądała dzisiaj moje rany i coś dziwnie się zachowywała przy przeglądzie tej na mojej szyi. - przypatrzyłam się uważnie wielkiemu liściu owiniętemu wokół szyi wilka.
- Na pewno to nic...
- Później powiedziała mi, że wdało się zakażenie. - przerwał mi szybko i jego ton zaczął się łamać. - Obiecała, że zrobi wszystko co w jej mocy, żebym dożył jutra.
Spuścił ponuro głowę i ukrył ją w swoich łapach.
Po raz pierwszy widziałam go tak zdruzgotanego. Poczułam przebiegający po ciele zimny dreszcz. On miałby... umrzeć?
Nie. Odsunęłam szybko od siebie tę myśl i starałam się nie przedstawiać sobie w głowie tych przerażających wizji.
- Będzie dobrze. - powiedziałam w końcu łagodnym głosem, choć w środku tak samo drżałam ze strachu jak on. - Andre, wszystko będzie dobrze. Erina zapewne dobrze wie co robi i nie pozwoli ci odejść. Jestem tego pewna. A jak na razie, może chcesz żebym ci opowiedziała o swoim dzisiejszym polowaniu? - zaproponowałam. Naprawdę chciałam go jakoś pocieszyć.
- Nie, dziękuję. - pokręcił przecząco głową i ponownie zajął się wylizywaniem drobnych ran na łapach. - Wybacz, Alia. Z chęcią posłucham twojego opowiadania później, ale teraz nie mam jakoś nastroju. - odwrócił wzrok i zrezygnowany oparł łeb na zimnej skale. - O ile przeżyję. - dodał ponuro.
Zwiesiłam zawiedziona uszy i przez chwilę błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu.
- Chciałbym jeszcze kiedyś powyć z tobą do księżyca. - usłyszałam jego cichy szept.
Spuściłam wzrok na ciemny grunt i poczułam mocny ścisk w gardle. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w sobie. Już miałam zamiar coś powiedzieć, ale przerwało mi wołanie ojca:
- Alia! Do mnie! Natychmiast!
Przewróciłam z rezygnacją oczami i burknęłam coś pod nosem.
- Idź. I tak Erina wygoni cię stąd na czas leczenia. - mruknął, nie patrząc na mnie.
Zabolało mnie to odrobinę, ale nie winiłam go za jego zachowanie. Ja też byłabym skołowana, gdyby ktoś powiedziałby mi, że niedługo umrę.
Wybiegłam z pokoiku i, nie śpiesząc się, ruszyłam w kierunku głosu ojca. Dobiegał z głębi lasu i zdawał się brzmieć niewyraźnie i chrapliwie. Mijałam sylwetki członków watahy, którzy rzucali mi przelotne spojrzenia, a następnie powracali do swoich zajęć.
Mrok zaczynał z wolna ogarniać las, tak że przez chwilę posługiwałam się jedynie słuchem i węchem, żeby nie wpaść na jakieś drzewo. Powoli odgłos nawoływań się nasilał aż w końcu, kiedy zdawało mi się, że jestem już na miejscu, wszystko ucichło.
- Tato...? - skuliłam się z zimna i przeszywającego dreszczu strachu. Ciemność ogarniała mnie dokoła i pogarszała znacznie widoczność.
Tak w sumie, to niby dlaczego tata miałby oczekiwać mnie we właśnie takim miejscu? I dlaczego nagle wszystko ucichło? - myślałam z dreszczem przestrachu. Coś mi w tym wszystkim nie pasowało.
Nagle usłyszałam dobiegające zewsząd warczenie i dreszcz przerażenia przebiegł mi po grzbiecie. Sierść stanęła mi na sztorc.
- Kto tu jest?! - zawołałam, ledwo opanowując drżenie w głosie.
- Wystarczy, że się ciebie pozbędziemy i będzie spokój. - usłyszałam chrapliwą i przerażającą odpowiedź.
Mój wzrok powoli zaczął rozróżniać pojedyncze, rozbudowane sylwetki napastników. Byli ode mnie więksi i zdecydowanie silniejsi. Na dodatek otoczyli mnie ciasnym kręgiem, odcinając drogę ucieczki. Serce gwałtownie mi przyspieszyło, tak że można było z łatwością dosłyszeć jego nieregularne bicie.
Nagle największy z wilków skoczył na mnie i zatopił zęby w mojej szyi. Pisnęłam z bólu i upadłam na leśną ściółkę. Próbowałam odepchnąć go tylnymi łapami, ale był o wiele cięższy niż ja. Zdawało mi się, że panujący dokoła mrok pochłania mnie w swoją pustkę. Nic więcej już nie widziałam i nie słyszałam. Byłam jedynie ja i ciemność.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Podobało się? :-) Mam nadzieję, że nie zanudziłam was tym rozdziałem i postarałam się, żeby był dłuuuuuugi. A postać Maxiego planowałam wpleść w opowiadanie już od bardzo dawna i mogę was zapewnić, że z nim opowiadanie będzie na pewno ciekawsze :-D To może kilka pytań?

a) Kim jest Maxi (skąd pochodzi itp.)?
b) Kim byli ci, co napadli Alianę?
c) Dlaczego chcieli się jej pozbyć?

piątek, 5 sierpnia 2016

Uroczystość Błękitnej Pełni

Chcę was powiadomić, że ten rozdział miał być opublikowany dopiero w sobotę, ale ponieważ wyjeżdżam nad morzę i nie będę miała dostępu do neta to publikuję go już teraz :) Miłego czytania!

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Od odejścia Elki minęło już kilka miesięcy. Następnego dnia rodzice zauważyli, że chodzę ze zwieszoną głową i dowiedzieli się o odejściu Elinor.
Przyszła zima. Dzisiaj nasza wataha świętuje coroczną Uroczystość Błękitnego Księżyca. Każdego roku księżyc przechodzi jakby błękitną pełnię, a my spotykamy się wszyscy razem, żeby połączyć nasze głosy w nocnym wyciu (i paru gości czyli potomkowie innych alf, którzy nie są następcami na stołek przywódcy watahy).
To wyjątkowy dzień. Zwłaszcza dla zakochanych par. Wtedy tata przedstawi mi przyszłych kandydatów na mojego partnera, a Olia i Dako będą mieli sposobność do poznania być może swoich drugich połówek (chociaż tak w sumie to zauważyłam, że Olia ślini się na widok Andre). Nie chcę poznawać żadnych innych wilków. To przy Andre czuję się szczęśliwa.

***

- Alia! Aliana! Gdzie jesteś? - słyszałam nawoływania kilku starszych wader.
Schowałam się w krzakach i nie zamierzałam dać się znaleźć (była noc, więc łatwiej było od nich uciec.) Miały za zadanie wystroić mnie na dzisiejszą uroczystość.
Nie cierpię się stroić! Za każdym razem, kiedy próbują wyczesać moją sierść to chyba raczej ją wyrywają ze skóry.
Nie ma mowy! Nie wyjdę!
- Tu jesteś! - zesztywniałam i zerknęłam przez ramię, żeby dowiedzieć się kto za mną stoi. Oczywiście to była Olia. - Ona jest tutaj!
- Zamknij się! - syknęłam, ale było już za późno. Jakaś wilczyca zawołała pozostałe i wyciągnęła mnie za ucho z krzaków. Jęknęłam z bólu.
Słyszałam za sobą złośliwy chichot Olii. I najgorsze było to, że nie było przy mnie Eli.
- Nie możesz ciągle nam uciekać. Przecież...
- Przyszłej alfie nie wypada. - dokończyłam przewracając oczami.
- Właśnie. - kontynuowała. - Dzisiaj masz wybrać swojego przyszłego męża, więc twój ojciec prosił nas, żebyśmy zrobiły cię na bóstwo. Pierwsze nocne wycie w parze z ukochanym to naprawdę rzadka i wyjątkowa okazja. Więc lepiej dobrze przemyśl sobie z kim chcesz ją przeżyć. 
,,Ale ja już dobrze wiem z kim!'' - fuknęłam w myślach.
- A może ja wcale nie chcę być bóstwem? - skorzystałam z chwili jej nieuwagi i zaczęłam ostrożnie cofać się w tył. Niestety i to mi nie wyszło, bo drogę ucieczki blokowały skutecznie dwie młode wadery.- To nie fair! - prychnęłam pod nosem i ruszyłam niechętnie za starszymi.
Weszłyśmy do środka jaskini i podeszłyśmy do jej prawego rogu. Tam znajduje się wejście na kamienne schody, które prowadzą na górne piętro. 
Tak, mamy jeszcze jedno piętro umieszczone w środku sufitu groty.
Weszłyśmy wąskim przejściem na górę do obszernego pomieszczenia. W środku było mnóstwo różnych przedmiotów, ziół i kwiatów. Wszystko pachniało znajomo. Taki zapach mieszaniny roślin zawsze należał do Estery.
Jednak tym razem zacisnęłam zęby i nie myślałam o tym.
Zostałam usadowiona obok podłużnego koryta z wodą (służy ono za lustro i jest zrobione z pnia dębu), żebym mogła się w nim przeglądać.
Zgarbiłam się niechlujnie i burknęłam coś pod nosem, gdy jedna z wader zaczęła wyczesywać igły sosny z mojej sierści wielką szyszką. Syknęłam z bólu, kiedy natrafiła na kłak splątanej sierści.
- Dziewczyny, była już w strumyku? - spytała czesząca.
- Tak, trochę się szarpała, ale w końcu operacja z kąpielą dobiegła końca i teraz wprost lśni. - odpowiedziała któraś.
- Jest dokładnie taka jak Posejdon. Pamiętam jak żem go dawniej przygotowywała na tę okazję. Straszny z niego kapryśnik był. - zaśmiała się jakaś bardzo stara wilczyca i wszystkie ryknęły śmiechem.
- Dorośli. - mruknęłam i ponownie jęknęłam, bo czesząca znowu natrafiła na jakiś kłak.
- Nie szarp się. - rozkazała i przeszła z grzebieniem w okolice karku.
Przyglądałam się jak pozostałe robią mieszaninę z niecodziennych ziół i zalewają to wodą.
Kiedy czesanie dobiegło końca podeszły do mnie z roztworem. Jedna z nich zaczęła pryskać na mnie wodą z miseczki.
- Fuj! Co ty robisz?! - krzyknęłam i zasłoniłam się łapą.
- Nie ruszaj się! To w pewnym rodzaju perfumy. - zganiła mnie natychmiast, nie przestając pryskać.
- Ej, dziewczyny! Jak myślicie, który kwiat najładniej będzie pasował do jej koloru sierści?
Zerknęłam w kierunku nadawcy pytania i zauważyłam, że obok niego leży kilkanaście różnego rodzaju kwiatów. Były tam m.in.: róża, tulipan, hortensja i jakieś inne, których nie poznaję.
- Weź wilca purpurowego! - odkrzyknęła któraś.

Dla tych co nie kojarzą zdjęcie:



Zerwała pąk z obszernych pnączy i podeszła z nim do mnie. Zbliżyła się do mojego prawego ucha i zaczepiła na nim sprawnie kwiat.
- Hej, panienko, a co to za nowe znamię? - zagaiła.
Zupełnie o nim zapomniałam i nie wymyśliłam żadnej sensownej wymówki. Poczułam jak pieką mnie policzki.
- To...ten no... My sobie z Elką... robiłyśmy kiedyś takie tatuaże. - wydukałam.
Widać było, że mi nie uwierzyła, ale już o nic nie pytała.
- Księżniczka nie chce mówić to nie musi. - oceniła stara wadera.
Odetchnęłam z ulgą. Tortury też już chyba dobiegły końca.
- Dziewczyny, ile zostało do uroczystości? - rzuciła jedna.
- Pięć minut. W sam raz. Pamiętam jak ja byłam młoda... - westchnęła, a ja tylko przewróciłam oczami.
Uroczystość rozpocznie się równo o północy wspólnym wyciem. Później będą posiłki i zawody dla kandydatów, a dopiero na samym końcu odbędzie się wycie zakochanych.
Zeszłyśmy powoli po schodkach w dół. Jaskinię oświetlał blask błękitnego światła księżyca, odbijającego się od śliskich powierzchni skalnych ścian. Wyłoniłam się powoli z groty i rozróżniłam wśród różnych postaci sylwetkę Andre. Podeszłam do niego i otarłam się z przyjemnością o jego bok korzystając z nieobecności ojca. Zmierzył mnie wzrokiem i stał przez chwilę osłupiały, gdy usadowiłam się naprzeciwko.
- Co jest? Chodzi o wygląd... - wiedziałam, te babki musiały mnie tylko obrzydzić!
- Tak i... jesteś cudna. - wyszeptał.
Zaczerwieniłam się po uszy.
- Serio? - spytałam z niedowierzaniem.
Poprawił łapą zaczepiony kwiat i spojrzał mi w oczy.
- Jasne. - odpowiedział. - Chodź, musisz dołączyć do ojca, bo niedługo przyjdą młode basiory z innych watah.
- Nie jesteś zazdrosny? - podpuszczałam go z lekkim uśmieszkiem.
- To się okaże. - odparł śmiejąc się. Dałam mu kuksańca w bok.
Ruszyliśmy ścieżką wiodącą na Skalne Zbocza. Nazywają się tak, ponieważ jest tam mnóstwo skał o różnej wielkości i szerokości. Są położone na wysokim wzgórzu. Na prawie każdej skale siedzą wyjące do księżyca pary. Im wyżej położona skała, tym wyższa pozycja danych wilków w stadzie, więc na samej górze mają prawo wyć jedynie alfy, czyli tym razem ja i mój wybranek.
Kiedy doszliśmy na miejsce zauważyłam tatę leżącego na najwyższej skale razem z mamą. Dla mnie miejsce było na skałce pod nimi.
- Muszę iść. - rzuciłam na pożegnanie i posłałam mu delikatny uśmiech. Odwzajemnił go i od razu poczułam się pewniej.
Wskoczyłam zgrabnie po gruzach odłamków skał na swoje miejsce i przyglądałam się jak nieco niżej sadowią się Olia i Dako i reszta watahy na samym dole. Teraz czekaliśmy jedynie na gości. Zauważyłam pierwszych obcych wyłaniających się z zasłony lasu. Basiory i to dosyć młode, znaczy że pierwsi kandydaci. Podeszli do początku wzniesienia i ukłonili się nam.
I tak dalej i tak dalej aż byli już wszyscy. Ja jednak wzrokiem wciąż szukałam Andre. Nie widziałam go i to mnie niepokoiło.
Na chwilę nawet odpłynęłam z miejsca zdarzenia. Zastanawiałam się jakie cudowne, niezależne życie wiedzie teraz Elka... Dopiero donośny głos ojca wyrwał mnie z zamyślenia:
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby uczcić nasze coroczne święto Uroczystości Błękitnego Księżyca. Jest to bardzo ważny dzień nie tylko dla nas, ale i dla wszystkich przybyłych, którzy będą dzisiaj walczyć o łapę mojej córki. - prychnęłam pod nosem. - Więc im wszystkim życzę powodzenia. Wracając do święta: zarządzam uroczyste rozpoczęcie ceremonii wspólnego wycia. - wstał, wyprostował się i zaczął wyć. Po chwili wszyscy do niego dołączyli, również ja.
W końcu zaległa cisza.
- Uroczyście ogłaszam rozpoczęcie naszego święta! - wykrzyknął i ze wszystkich stron dało się słyszeć wiwaty.
Za Skalnymi Zboczami w wyschniętej rzecznej dolinie został przygotowany poczęstunek i miejsce do Ślubnych Zawodów. Polegają na tym, że wyznaczone przeze mnie wilki (bo mam prawo kilku wykluczyć i w ogóle nie brać pod uwagę) walczą ze sobą dopóty, dopóki jeden z walczących albo się podda, albo zostanie doszczętnie pokonany. I tak dalej aż zostanie tylko jeden wygrany.
W międzyczasie, gdy inne wilki i wilczyce z naszego stada (łącznie z Olią i Dako) poszli na poczęstunek, przed nami ustawili się chętni na pozycję męża alfy.
Wszyscy ukłonili się przed Posejdonem i ich spojrzenia zawisły na mnie. Czułam się tak nieswojo.
Z szeregu wyłonił się pierwszy basior.
- Mam na imię Taj i pochodzę z Watahy Nadziei. - przedstawił się.


Odwróciłam zażenowana wzrok, kiedy posłał mi pewny siebie uśmiech.
- Dalej proszę! - wykrzyknął tata. Taj cofnął się w tył, a ja położyłam znudzona głowę na łapach.
- Jestem Rico i pochodzę ze Stada Iskry. - usłyszałam niepewny głos kolejnego wilka.


- Dalej! - ponownie usłyszałam głos ojca.
Przestałam w ogóle interesować się tym co się wokół mnie dzieje. Dopóki nie usłyszałam znajomego głosu i ogólnego zdziwienia. Zastrzygłam uszami i uniosłam zaskoczona głowę.
- Mam na imię Andre i przybyłem z Watahy Jaskrawych Szczytów. - serce stanęło mi w miejscu. Nie ma prawa tego zrobić, a jednak... Nie boi się.
Wbiłam wzrok w ojca i zauważyłam z przestrachem, że jeży mu się sierść na karku.
- Ty... Jak śmiesz?! - warknął. - Nie masz prawa!
- Właśnie, że mam. - nie słyszałam w jego głosie ani odrobiny strachu. - Mój ojciec wybrał mojego starszego brata na przywódcę watahy. Sam o tym nie wiedziałem, bo nie miałem pojęcia, że on w ogóle jeszcze żyje.
- O czym ty gadasz? - wydusił Posejdon.
- Miał na imię Falme, ale został uprowadzony przez kłusowników. Nikt nie miał nawet najmniejszych nadziei na to, że przeżyje. Jednakże wczoraj dotarła do mnie wiadomość od mojego ojca, że Fal odnalazł się i jednak przeżył, więc to on przejmuje pozycję alfy w stadzie. Oczywiście bardzo pragnę móc go zobaczyć, ale kocham pana córkę i nie ruszę się stąd dopóki nie zdobędę jej serca.
Nie dowierzałam, podobnie z resztą jak wszyscy pozostali. Uśmiech zaczął malować się na moim pyszczku.
Ale chwila, przecież będzie musiał o mnie walczyć! Z tymi wszystkimi wilkami! A niektórzy przewyższali go nie tylko umięśnieniem, ale zapewne również umiejętnościami.
- Alia, masz prawo wykluczyć dwóch kandydatów, których wybierasz? - powiedział z nadzieją w głosie alfa. Nie miałam zamiaru sprawiać mu tej przyjemności i wykluczyć Andre. Wybrałam Alfiego i Harema - dwóch największych i najsilniejszych basiorów.
Z zadowoleniem zauważyłam wyraz zniesmaczenia na pyszczku ojca. Widocznie jeden z nich przypadł mu do gustu, ale sorry - to ja mam wybrać, a nie on.
- A więc - zaczął z grymasem. - zacznijmy zawody!
Młodzi zawyli, a ja wciąż wpatrywałam się w, również wyjącego, Andre. Wszyscy udaliśmy się na Miejsce Bitew, czyli oznaczony kamieniami krąg, w którym toczą się różne walki pomiędzy przeciwnikami. Usiedliśmy w kręgu i czekaliśmy na werdykt alfy.
- Jako pierwszy wystąpi z kręgu nasz śmiałek - Andre. - wiedziałam, że nie miał w tej chwili co do niego dobrych intencji. - Śmiało, mój drogi. Wyjdź i wybierz równego sobie przeciwnika.
Przez cały czas czułam szybkie bicie serca, kiedy padał bezsilnie na ziemię i w ostatniej chwili udawało mu się pokonać przeciwnika. Przez cały czas stosował ten sam scenariusz: atak, cierpienie, zaskoczenie i zwycięstwo.
Z przestrachem obserwowałam ciągłe bitwy. W końcu został jedynie on i Taj. Posłałam obcemu piorunujące spojrzenie, gdy znowu się do mnie uśmiechnął. Mogłam dosłyszeć ich krótką rozmowę, kiedy jeszcze krążyli wokół siebie.
- Ona jest już moja! - warknął z pewnością w głosie Taj. Prychnęłam z oburzeniem pod nosem.
- Nie martw się, z chęcią cię wyręczę. - zaśmiał się Andre.
- Sam sobie poradzę. - syknął wilk i skoczył na przeciwnika, ten jednak zrobił unik i Taj przeleciał obok niego. Walnął łbem o twardą ziemię, ale natychmiast się podniósł, otrzepał i ponownie warknął, ale tym razem bardziej ostro.
Andre w odpowiedzi zjeżył sierść na karku i wyszczerzył zęby. Jak na zawołanie dwa wilki w tym samym momencie rzuciły się na siebie. Czarny przygniótł drugiego do ziemi, ale ten odepchnął go tylnymi nogami, tak że przeleciał w powietrzu parę metrów. Oboje natychmiast dźwignęli się na łapy i ponownie się zaatakowali. Tym razem to Andre leżał przyciśnięty do ziemi. Złapał Taja pazurami za barki i turlali się przez chwilę aż w końcu zobaczyłam jak Andre zwinnie wymyka się z pazurów przeciwnika. Zauważyłam, że ma na boku sporą ranę, która cały czas krwawi. Zauważyłam również, że utyka na prawą, przednią łapę, ale wojowniczy błysk w jego oku wciąż tam był.
Taj zmierzył go wzrokiem i niespodziewanie skoczył na niego, i wczepił się zębami w jego szyję. Czarny wydał przeraźliwy pisk i aż struchlałam z przerażenia. Chciałam, żeby to się wreszcie skończyło. I chyba właśnie miało...
Andre siłował się z agresorem, próbując go odepchnąć, ale ten zbyt mocno wczepił się zębami w jego ciało. Zobaczyłam jak Andre upada na zimną ściółkę i zamyka z rezygnacją oczy.
- Nie!!! - z mojego gardła wyrwał się wrzask rozpaczy i już chciałam do nich podbiec, kiedy dwie wilczyce mnie zatrzymały.
Patrzyłam z wyczekiwaniem na tę przerażającą scenkę.
W końcu Taj puścił go i zauważyłam obficie krwawiącą ranę na szyi wilka. Przeciwnik ostatni raz uważnie się mu przyjrzał, a następnie odwrócił się w przeciwną stronę i dumnie uniósł łeb. Rozległy się wiwaty i gratulację, ale i nagłe krzyki zaskoczenia, bo Andre podskoczył gwałtownie i wbił się pazurami w grzbiet Taja. Zębami wczepił się w jego kark.
Szary próbował się uwolnić z jego uścisku wierzgając i rzucając się wściekle na ziemię, ale An wciąż pozostawał niewzruszenie na swoim miejscu.
Po paru minutach morderczej walki Taj padł nieruchomo na ziemię. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Andre zostawił go w spokoju i dopiero teraz zauważyłam, że Taj już nie oddycha... Czarny posłał mi pełne dumy spojrzenie i następnie łapy się pod nim osunęły i opadł bezwładnie na miękką trawę, teraz brudną od krwi i kłaków sierści.
- Andre! - wyrwałam się z tłumu i podbiegłam do wilka. Westchnęłam z ulgą, bo zobaczyłam, że oddycha. Jednak jego oddech był chrapliwy i niemiarowy. - Pomóżcie! On jeszcze żyje! - rzuciłam z rozpaczą w kierunku kilku wader, które po chwili podbiegły na moje zawołanie. Dwie podniosły go i zarzuciły sobie na plecy. Odprowadzałam je wzrokiem, kiedy zmierzały w kierunku pokoju naszej nowej uzdrowicielki.
Tak bardzo chciałam pobiec za nimi, ale wiedziałam, że i tak mnie tam teraz nie wpuszczą. Zaczęłam szukać w tłumie ojca, ale nigdzie go nie było. Wbiłam wzrok w martwe ciało Taja. Tego, który tak brutalnie potraktował Andre i o mało go nie zabił. Nie czułam co do niego współczucia i to mnie trochę przerażało. Przecież też był wilkiem. Też miał watahę, rodzinę i przyjaciół. A może nawet ukochaną?
Tak jest co parę lat. Zawsze ktoś ginie. Nie wszystkim jest wtedy do śmiechu.
- Moi drodzy! - rozległ się głos alfy z najwyższej skały. - Mimo tych nieprzyjemnych zdarzeń uroczystość musi dalej trwać, więc mogę teraz ogłosić zwycięzcę! - coś tam wyburczał pod nosem i mówił dalej. - Zwycięzcą zostaje: Andre!
Wiwaty i wycia rozbrzmiały na całej polanie. Założę się, że można było nas usłyszeć w odległości 10 km.
- A więc - kontynuował. - teraz możemy przejść do części ostatniej, czyli ,,Wycia zakochanych''! - ogłosił i wszyscy udali się na Wysokie Skały.
Z zazdrością patrzyłam jak zakochani idą razem na nocne wycie.
- Alia. - usłyszałam głos jakiejś wadery obok siebie. - Możesz już go odwiedzić.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością i pognałam w kierunku groty.
Gdy byłam już na miejscu niepewnie weszłam do środka niewielkiego pomieszczenia. Bałam się o niego. Zobaczyłam jak leży na skale pośrodku pomieszczenia i jest cały pogryziony.
Podeszłam bliżej i przyjrzałam mu się uważnie. Erina miała mnóstwo ran do opatrzenia, bo wszędzie widniały bandaże z liści. Szyje miał całą owiniętą jakimś wielkim liściem.
Usiadłam naprzeciwko Andre i westchnęłam ciężko, po czym zwiesiłam smutno głowę.
- Co tam, księżniczko? - usłyszałam cichy i słaby głos.
- Andre! - krzyknęłam uradowana i zaskoczona. - Nie rób tak więcej!
Walnęłam go w bok, a on pisnął cicho i zaśmiał się krótko.
- Tak bardzo chciałem dzisiaj razem z tobą powyć. - westchnął, a ja się zarumieniłam. Odwróciłam głowę starając się to ukryć i uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nieważne, przecież będzie jeszcze mnóstwo okazji. - powiedziałam i wtuliłam nos w jego ciepłe, czarne futro.
- Przynajmniej od teraz nie będę musiał się martwić, że ktoś mi cię zabierze. - sapnął, uniósł z trudem głowę i potarł swoim nosem o mój.
- Nie martwisz się opinią mojego ojca? - spytałam z wciąż przymkniętymi oczami.
- Przecież to nie z nim będę chodzić. - zaśmiał się i położył głowę z powrotem na chłodnej skale.
- Odpoczywaj, ja tu zostanę. I tak nie mam co robić. - położyłam się obok skały i ułożyłam głowę na łapach. - Miło, że tak o mnie walczyłeś. - szepnęłam i postanowiłam uciąć sobie drzemkę.
Po raz pierwszy ktoś kogo poznałam tyle dla nie znaczył. I nie mogłam sobie wyobrazić co bym zrobiła, gdyby jednak Taj wygrał.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No to się rozpisałam XD Zapraszam do komentowania :-)