poniedziałek, 15 lutego 2016

Obowiązki alfy

Jak tam Walentynki? U nas bynajmniej dobrze. Elka jak zwykle gdzieś dzisiaj znikła i chyba nie muszę już wam tłumaczyć dlaczego. Margo wyczyniał dzisiaj takie idiotyzmy, żeby Olia choć na chwilę na niego zerknęła. Oczywiście kamienna twarz się nawet nie poruszyła, no i biedak cierpi. Chyba już mu trochę przeszło co do mnie, ale wciąż mało się odzywa. A szkoda, bo był moim kumplem od małego.
Wszyscy powoli dorastamy i niedługo będę miała już pół roku. Dla mnie i mojego rodzeństwa to bardzo ważny dzień, ponieważ od tego dnia zależeć będzie kto z nas zostanie wybranym na przyszłą alfę.
Może przejdę szczegółowo do dzisiejszego dnia.
Wstałam dosyć późno, bo słońce od dawna już świeciło na niebie. Elki jak zwykle nie było, bo obok mnie zamiast jej futra leżała tylko sterta liści. Pozostali byli na swoich miejscach. Wstałam i pomaszerowałam do strumyczka zaczerpnąć trochę wody. Kiedy pochyliłam  głowę nad wodą poczułam, że tracę równowagę i runęłam do wody. Otrząsnęłam się z zimna (i szoku) i spojrzałam na śmiejącego się tatę.
- Alfa musi być zawsze czujny i przygotowany. - powiedział już poważnym głosem. Uśmiechnęłam się niewinnie i wyskoczyłam ze strumienia. - Chodź ze mną. Chcę ci coś pokazać.
Zachowywał się dziwnie, ale pomyślałam, że pewnie wszystkich tak zaskoczy, bo będzie się chciał upewnić w wyborze.
Ruszyliśmy nieznaną mi dotąd ścieżką, prowadzącą pod górę. Po jej bokach rosły krzaki dzikich malin, które nad nami splatały się, tworząc tak jakby dach.
Wkrótce doszliśmy do odkrytej śródleśnej polany, na której środku przesiadywały dwa zające.
- Jaka by była twoja strategia, aby złapać dwa zarazem? - tata zatrzymał się przed wyjściem z gąszczu, usiadł i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Otoczyłabym je ze swoim stadem i zapędziła prosto w zasadzkę, ale tak, żeby się nie rozdzieliły. - odrzekłam bez zastanowienia.
- Całkiem dobra strategia. - pochwalił. - Gonimy? - odpowiedziałam mu ochoczym spojrzeniem.
Po chwili goniliśmy przez las zające, dopóki nie przekroczyły naszej granicy.
- Powiedz mi, jakie jest najważniejsze nasze prawo?
- Zawsze bronić stada i oddać za nie życie? - zapytałam niepewnie.
- To też, ale najważniejsze mówi o tym, że każda wataha ma swój teren, którego musi strzec i nie wolno przekraczać wyznaczonej mu granicy. W przeciwnym razie przeciwne stado ma prawo zabić intruza. Zawsze ci to powtarzam, a ty i tak nigdy o tym nie pamiętasz. - spojrzał na mnie karcąco, lecz po chwili znowu się zaśmiał. - Przynajmniej wiem, że nigdy się nie poddajesz.
- Taaaaaa. - zaśmiałam się.
Ponownie zaczęliśmy piąć się w górę, a robiło się coraz stromiej. Wspinaliśmy się na wzgórze, porośnięte lasem sosnowym. Tata zauważył to i zaczął mnie nieść. W końcu dotarliśmy na szczyt i zobaczyłam piękny widok naszych terenów, choć przyznam, że krajobrazy Watahy pół-księżyca bardziej mnie zachwycił.


Jeśli zauważyliście w oddali domy to nie przewidzieliście się. Cywilizacja dotarła nawet do nas. Kiedyś mieszkaliśmy gdzie indziej, ale ludzie to zmienili. 
- Nie jestem jeszcze pewien, które z was zostanie alfą, ale być może będziesz to ty. - zatkało mnie, ale udawałam, że nic mnie to nie obchodzi. - Jesteś uparta, myślisz strategicznie, masz w sobie dużo odwagi i waleczności. Ale jesteś dzisiaj pierwsza, więc może jeszcze nie raz zmienię zdanie.
- Tato, to wszystko jest nasze? - spytałam nie dowierzając.
- Tak, a raczej było nasze. Od kiedy pojawili się ludzie nie chodzimy dalej niż na pięćdziesiąt kilometrów stąd. - odpowiedział i po chwili całkowicie zmienił temat. - Masz już kogoś na oku?
- Tato! - zgromiłam go. Niewinnie odwrócił wzrok i po chwili pociągnął mnie żartobliwie za ucho. Odpowiedziałam mu tym samym i liznęłam go w policzek. Przytulił mnie czule i wróciliśmy na dół. 
Po paru minutach byliśmy już w domu. Elka też tam była i wyglądała jakoś dziwnie. Może to ten kwiat za jej uchem? Nie, raczej nie. 
Z satysfakcją patrzyłam jak mama próbuje umyć wyrywającego się Dako.
Tata liznął mnie na pożegnanie w policzek i pobiegłam do mamy. Też mnie polizała, co Dako wykorzystał jako chwilę nieuwagi i już czmychnął do ojca. Przyszła jego kolej na wyprawę, a moja na poranne mycie. Usadowiłam się w łapach mamy i zdrzemnęłam się na chwilę. 
- Co tam robiliście? - przerwała mi sen Elinor.
- Tata chce się upewnić w wyborze. Przygotuj się, bo i na ciebie przyjdzie pora. - odparłam, przeciągnęłam się i wstałam. Podeszłam do niej i odeszłyśmy trochę dalej od reszty. - Jak tam z Uranem?
- Skąd?! Jak?! Skąd się dowiedziałaś?! - zarumieniła się powyżej uszu.
- Cicho, bo zaraz wszyscy się dowiedzą. - uciszyłam ją. - Jestem twoją siostrą. Wiem o tobie wszystko.
- A ja o tobie nic. - powiedziała ze zdumieniem.
- No więc...? Jak tam?
- On jest cudowny! Widzisz ten kwiat? To od niego. I tyle już widziałam, że normalnie sobie nie wyobrażasz! Tam jest tak pięknie! - nie przestawała się zachwycać.
- Eli, wiesz w ogóle w co ty się pakujesz? Przecież wiesz jaki jest Uran. W końcu wbije ci sztylet w serce. A z resztą, on jest przyszłym alfą i niedługo tata na pewno wypatrzy dla niego jakąś inną wilczycę. I co wtedy zrobisz? - ochłodziłam jej entuzjazm. Popatrzyła na mnie jak na największego wroga.
- Co ty możesz o tym wiedzieć?! Byłaś kiedykolwiek zakochana?! W tej sprawie nie masz głosu! - wybuchła i odbiegła z powrotem do stada.
To prawda, nigdy nie byłam zakochana, ale to nie ma nic z tym wspólnego. Elka jest moją najlepszą przyjaciółką i chcę ją tylko chronić, a Urana znam aż za dobrze. Ok, jak jest taka mądra to ja sobie poczekam. Zobaczymy kiedy jej się zmieni to nastawienie. A jak na razie nie będę tym sobie zawracać głowy. 
Teraz idę się nieco zdrzemnąć i na pewno niedługo znowu napiszę. :-)